Z Pawłem Czarnecki rozmawiają Joanna Szumańska i Karolina Rychter. Zdjęcia i filmy: Paweł Czarnecki.
Karolina Rychter: Kiedy zacząłeś robić zdjęcia? I od kiedy wiedziałeś, że właśnie to chcesz robić w życiu?
Paweł Czarnecki: Zaczęło się w szkole plastycznej. Chodziłem do plastyka na Smoczej i tam był cykl sześcioletni: gimnazjum i liceum. I kiedy byłem w trzeciej klasie gimnazjum i nawet nie miałem jeszcze fotografii w ramach zajęć, zobaczyłem wystawę zdjęć w szkole, bo u nas co tydzień była inna wystawa. Te zdjęcia mnie zaciekawiły i poszedłem do pana, który u nas uczył fotografii zapytać, czy mógłbym robić zdjęcia. I pan powiedział, że dobrze, że mogę przychodzić, pokazać, co mam do powiedzenia. Tata miał aparat w domu, takiego Canona na kliszę. I pierwsze zdjęcia jakie zrobiłem tym aparatem to były kapliczki podwórkowe na Pradze i zdjęcia z Powązek i jeszcze taka obdrapana ściana w bramie. Zdjęcia te chyba na tyle były ok, że trafiły na szkolną wystawę. Gdzieś do dzisiaj je mam. Tak się zaczęło – od tego, że zainspirowała mnie wystawa w szkole.
Joanna Szumańska: A do szkoły plastycznej poszedłeś dla malarstwa? Dla rzeźby? Czy w ogóle dla sztuki?
P.C.: W ogóle dla sztuki, bo zawsze bardzo lubiłem rysować. A profil u nas w szkole nazywał się reklama wizualna. Ale w ramach zajęć były rzeźba, rysunek, malarstwo, wszystko.
J.S.: I od tego momentu, kiedy zobaczyłeś tamtą wystawę fotografii wiedziałeś, że to jest to, co chcesz robić?
P.C.: Tak. Wielu rzeczy nie lubiłem w szkole robić. Były przedmioty, z których albo uciekałem albo takie, które ledwo zaliczałem. Ale do robienia zdjęć nikt mnie nie zmuszał, sam się tym zainteresowałem. Już w liceum zacząłem wygrywać rożne konkursy fotograficzne i pojawiły się pierwsze zlecenia komercyjne.
J.S.: A miałeś taki moment, że się zastanawiałeś kim zostać, jaki zawód wybrać?
P.C.: Nie, zawsze wiedziałem, że to będzie coś związanego z plastyką. Zawsze gdzieś tam sobie rysowałem, zawsze rodzice mnie w tym wspierali. Nie była to kalkulacja tylko naturalny wybór, potrzeba. Miałem bardzo dobre dzieciństwo bez jakiejś presji.
J. S.: A powiedz trochę o swoich projektach artystycznych, bo one są bardzo różne. Czasami jest to np. street art. Jesteś też autorem oczu namalowanych na drzewach w różnych punktach Warszawy.
P.C.: Tak, projekt nazywał się „Akuku”. Niektóre z drzew z oczami do tej pory się zachowały, z niektórych odpadła farba, a niektóre zostały ścięte.
J.S.: Ja ostatnio widziałam jedno z tych drzew na Agrykoli i ktoś mu robił zdjęcie.
P.C.: Jeszcze jest jedno przy CSW, do którego są nawet zajęcia edukacyjne i trafiło do oficjalnego przewodnika po sztuce otaczającej Zamek Ujazdowski.
K.R.: A ile było w sumie tych drzew?
P.C.: Tak z piętnaście.
J.S.: A skąd się wziął pomysł?
P.C.: W sękach drzew, w tych miejscach po gałęziach, które odpadły albo zostały ścięte, tworzy się coś, co mi przypominało oczy. Po prostu patrzyłem i to mi się narzucało, więc domalowałem źrenicę i białko.
J.S.: A ten projekt z opatrywaniem ran po wojnie na różnych budynkach?
P.C.: Urodziłem się w Śródmieściu i te poranione budynki, to była moja codzienność. Najpierw miałem pomysł, żeby im zrobić zdjęcia. Ale jak je zrobiłem, to pomyślałem sobie, że zdjęcia jak zdjęcia. A potem nagle ten pomysł z plastrami jakoś przyszedł mi do głowy. Często nie jestem w stanie odtworzyć ścieżki tego, jak powstaje pomysł.
J.S.: A tutaj ten ceramiczny plaster, który masz w mieszkaniu, to jeden z tamtych plastrów?
P.C.: Tak, one wszystkie były ceramiczne. Rzeźbiłem je, potem były wypalane, szkliwione i montowane na budynkach na klej montażowy. Co ciekawe podczas remontów niektórych elewacji postanowiono zachować moje plastry, mimo że nie oszukujmy się była to trochę akcja partyzancka z mojej strony z zawieszaniem ich na kamienicach.
K.R.: A wracając jeszcze do fotografii, to czy wolisz fotografować raczej miejsca, architekturę czy ludzi?
P.C.: Ludzi, ale z ukrycia. Nie mam takiej odwagi, żeby do nich podejść i zgadać. Jeśli już to fotografuje ich dyskretnie i z dystansu.
J.S.: Ale zazwyczaj wychwytujesz w ludziach, ale także w miejscach, różne przywary? (śmiech)
P.C.: (śmiech) Trochę tak. Chociaż to nie jest tak, że jak gdzieś jadę, to szukam w tym miejscu ułomności. Z przyjemnością przebywam w ładnych miejscach i czerpię z tego. Ale rzeczywiście często na moich zdjęciach jest czarny humor czy trochę mroku.
K.R.: Często fotografujesz Warszawę. Które miejsca najbardziej lubisz?
P.C.: Przede wszystkim Śródmieście. Kiedyś lubiłem też Pragę, ale teraz czuję się tam nieswojo. Mam wrażenie, że może musiałbym się jakoś przebrać, żeby tak się nie rzucać w oczy. Praga to jest jak wyjazd do innego miasta, że czujesz, że jesteś z zewnątrz i trudno tam swobodnie się poruszać tak, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Warszawa jest fascynująca, lubię zapuścić się w rejon Augustówki na Siekierkach, gdzie stoją drewniane wiejskie chatki i biegają kury, ale doskonale czuje się też wśród socrealistycznej architektury Muranowa, Placu Hallera. Cenie sobie w Warszawie to, że jest miastem kameralnym i kieszonkowym przynajmniej z perspektywy takich molochów jak Londyn, Paryż nie wspominając o giga miastach w Chinach.
J. S.: Inspirują cię też wyjazdy.
P.C.: Tak w czasie podróży wszystko się chłonie na nowo, jest dużo bodźców, które cię atakują.
J.S.: Wiem, że dostałeś np. nagrodę z Ambasady Chin.
P. C.: Tak, za zdjęcia z Hongkongu.
J.S.: A w tym roku byłeś we Francji?
P.C.: Tak, między innymi. Zrobiłem sobie takie małe Grand Tour i w ramach jednego długiego wyjazdu była Francja, Anglia, Belgia, trochę Holandia. W tym roku z wyjazdami było dość skromnie, bo ogrom czasu i energii pochłonął remont nowego mieszkania przez co tak naprawdę byłem wyłączony z życia od stycznia do czerwca.
J.S.: A czy masz wymarzone miejsce, do którego chciałbyś pojechać, do którego chciałbyś się dostać?
P.C.: Korea Północna, zobaczyć na własne oczy ten cały świat absurdu. Nie wiem, czy jest drugie tak surrealistyczne a zarazem przerażające miejsce na świecie. Choć wiem, że nie ma tam możliwości swobodnego podróżowania jak i robienia zdjęć innych niż te wykonane pod okiem lokalnego „przewodnika” a później przez niego zatwierdzonych to myślę, że mimo wszystko chciałbym tam być.
J.S.: Czyli szukasz w miejscach czegoś niezwykłego, przyciągającego, ale zarazem trochę mrocznego?
P.C.: Tak, najtrudniej robi mi się zdjęcia w miejscach doskonałych. Kiedy np. jadę do Wiednia czy do Niemiec, to właściwie nie mam co robić. Swojego czasu jeździłem do Świnoujścia na Festiwal Artystyczny Młodzieży Akademickiej FAMA i wiadomo jaki można spotkać klimat w naszych nadmorskich kurortach, na deptaku tańczą Indianie, obok babka kręci watę cukrową, a 2 metry dalej gostek w stroju marynarza sprzedaje plastikowe jaskółki. I wystarczy przejść ze Świnoujścia przez las dwa kilometry, by już być w niemieckim kurorcie Ahlbeck. Ład, porządek, lśniące wille, piękna promenada, cisza, inny świat. Oczywiście jest tam ładnie, na każdym rogu nie wisi reklama majtek, ale jest jakoś tak nieswojo, ta sterylna przestrzeń budzi niepokój. Chyba jestem przesiąknięty tym naszym swojskim malowniczym bałaganem.
J.S: A jak ci się pracowało w Wersalu? Bo byłeś tam na stażu.
P.C.: To była trochę inna sytuacja. Wiedziałem, że to muszą być zdjęcia, które rządzą się swoimi prawami, które oddają piękno detalu itd. Jest w nich coś ze mnie, ale są inne od tych, które robię dla siebie. Pobyt w Wersalu to była świetna przygoda, ale i duża nobilitacja. Po powrocie do pracy wszyscy mi się kłaniali i otwierali przede mną drzwi (śmiech).
J.S.: A czy jeszcze fascynują cię wiewiórki i pawie, które fotografujesz w Łazienkach?
P.C.: Oczywiście (śmiech).
Paweł Czarnecki – artysta sztuk wizualnych. Zajmuje się fotografią, filmem, grafiką, street artem. Rocznik 1986 urodzony w Warszawie. Laureat I Nagrody WBK Press Photo za cykl „Pokój z widokiem”, nominowany do nagrody Grand Press Photo. Liczne wystawy fotograficzne m.in w Centrum Sztuki Współczesnej w Toruniu czy na Warszawskim Festiwalu Fotografii Artystycznej. W 2019 odbył praktyki zawodowe w Pałacu Królewskim w Wersalu. Laureat nagrody im. Jana Sawki na Międzynarodowym Kampusie Artystycznym FAMA. Jego filmy były prezentowane na kilkunastu festiwalach filmowych w kraju jak i za granicą m.in na Filmfestival im StadtHafen Rostock czy Guanajuato Festival International De Cine w Meksyku najważniejszej imprezie filmowej dla młodych twórców w Ameryce Łacińskiej. Eksperymentalna animacja jego autorstawa „Supernova” zjeżdziła 31 miast na 4 kontynentach w ramach O!PLA ACROSS THE BORDERS. Laureat nagrody na festiwalu Yach Film w 2017 roku za najlepszy teledysk. Autor projektu „Do rany przyłóż” – cieszącej się uznaniem serii ceramicznych plastrów związanych z wojennymi losami stolicy.