Szukam takiej literatury, która stawia opór

Z Xawerym Stańczykiem rozmawia Karolina Rychter. Zdjęcia: Paweł Czarnecki w Kawiarnia Czytelnik Nowe Wydanie.

Karolina Rychter:  „Mowa nienawiści” to twój  trzeci tom poetycki. Jak napisałeś na Facebooku tom, z którego jesteś najbardziej zadowolony i który najbardziej broni się literacko.  Jak i kiedy powstawały składające się na niego wiersze?

Xawery Stańczyk: Zgadza się, mam poczucie, że ta książka jest dobra od strony czysto literackiej. Wcześniejsze tomy były mi potrzebne – tak dziś o tym myślę – przede wszystkim w celu przepracowania spraw osobistych, opowiedzenia sobie samemu własnej historii. Dlatego nie chciałbym ich dezawuować; były dla mnie ważne i myślę, że dla innych też mogą ciekawe…

K. R.: „Skarb piratów” był nominowany do nagrody Nike…

X.S.:  Tak, zdobył niespodziewany rozgłos, a  dla mnie wciąż pozostaje ważny jako zapis ówczesnych przeżyć i emocji.  Ale w najnowszym tomie wszystkie wątki i formy poetyckie zostały przeze mnie dużo głębiej przemyślane i konsekwentnie poruszone.  Dzięki temu ten projekt ma całościowy charakter jako książka, która jest na pewien temat, jest spójna, jest o czymś. Wiersze, które się na nią  składają, pisałem przez parę lat: najstarsze mogą być z okolic 2017 roku, a większość powstawała w latach 2018–2019. Trochę czasu upłynęło, zanim z etapu pisania wyłoniła się gotowa do wydania książka. Ale nie był to czas stracony; w ciągu ostatniego roku powstały przekłady wierszy na angielski. Zawdzięczam to Mai Rozbickiej, która je niesamowicie sumiennie przetłumaczyła, i to dzięki niej książka jest dwujęzyczna.

K.R.: No właśnie, to jest super. Jak się pojawił pomysł żeby była dwujęzyczna?

X.S.: Przede wszystkim chciałem wyjść poza lokalny kontekst. Nie chodziło nawet o język, raczej o to, żeby książka była zrozumiała dla osoby spoza polskiego kontekstu i żeby tematycznie sięgała szerzej, niż bieżące zdarzenia i idiosynkrazje. Oczywiście znalazło się w niej i tak bardzo dużo wątków, które mogą być trudno zrozumiałe z zewnętrznej perspektywy…

K.R.: Wydaje mi się, że chociaż część wierszy porusza nasze lokalne problemy to jest w nich klarowność i  uniwersalność. Nie trzeba znać całego kontekstu, wszystkich szczegółów, żeby je zrozumieć. Jak sobie czytałam wiersze najpierw po polsku, a potem po angielsku, miałam bardzo silne wrażenie, że tak jest.

X.S.: Do tego dążyłem, więc bardzo się cieszę, że to mówisz. W poprzednich książkach dużo korzystałem z intertekstualności, cytatów,  odniesień, aluzji literackich i kulturowych, które z pewnością przyczyniły się do tego, że te książki rzeczywiście pojawiły się publicznie i zyskały uznanie. Zauważyłem jednak, że te same cechy stanowiły obciążenie jako rzeczy bardzo trudno przekładalne. Z obecną książką zresztą też tak było. W pracy nad tłumaczeniami, kiedy z Mają dyskutowaliśmy, jak coś przełożyć, jak coś oddać po angielsku, zrozumiałem, jak bardzo trudne to było zadanie. Chociaż starałem się już nie tkwić tak głęboko w lokalnych odniesieniach czy też w typowych dla języka polskiego wyrażeniach, aliteracjach lub metaforach, których nie ma gdzie indziej, to i tak bardzo dużo się takich słów znalazło.

K. R.: W tomie są też fantastyczne kolaże Marty Przybyło…

X.S.: Tak. Bardzo się cieszę, że Marta zgodziła się stworzyć je specjalnie do tej książki. Bardzo mi zależało, żeby to były ilustracje, które niczego zbyt dosłownie nie przedstawiają. Nie znoszę ilustracyjności w książkach poetyckich, prób oddania obrazem tego, co zostało napisane. Chciałem, żeby w mojej książce część wizualna wchodziła w dialog z tekstem, odnosiła się do niego w twórczy, samodzielny sposób, a nie podążała za nim. Dlatego bardzo mnie cieszy, że te kolaże są niedopowiedziane i zostawiają dużo przestrzeni na interpretację. Można widzieć je w parze z sąsiadującymi wierszami, do których nawiązują, ale można też wyjąć je z tego tomu i nic na tym nie tracą. Specjalnie niczego Marcie nie sugerowałem, żeby nie ingerować w jej pracę twórczą, i czekałem na jej wypowiedź w takiej formie, jaką sama wybrała.

K.R.: A kiedy w ogóle zacząłeś pisać poezję? Bo to nie jest łatwa i oczywista forma wyrazu nawet dla osób, które czują, że chcą pisać.

X.S.: W dzieciństwie miałem mnóstwo książek z wierszami dla dzieci i bardzo lubiłem rymowane formy, rytmiczność, zabawę słowem czy absurdalny humor z tych historyjek. Już jako nastolatek zacząłem układać pierwsze wiersze, jeszcze raczej niepoważnie, najczęściej były to jakieś słowne żarty albo egzaltowane wynurzenia opatrzone rymami częstochowskimi. Gdzieś pod koniec liceum, a właściwie dopiero na studiach zacząłem traktować pisanie bardziej serio. Czytałem wtedy dużo wierszy i książek, które w taki czy inny sposób eksperymentowały z językiem, zastanawiałem się nad budową poszczególnych utworów – jak to jest zrobione, jaka tu działa mechanika – i próbowałem je naśladować, żeby zrozumieć i opanować dany chwyt. Z dzisiejszej perspektywy powiedziałbym, że w ten sposób budowałem swój warsztat, chociaż wtedy tak o tym nie myślałem. Chodziło mi raczej o szukanie własnego głosu, własnego języka, w którym potrafiłbym się komunikować. Cały czas zresztą tego szukam i najnowsza książka jest tego świadectwem – różni się od poprzednich, sprawdzam w niej inną koncepcję języka poetyckiego, inny styl.

K.R.: A czy teraz czytasz sporo poezji? Czy może więcej powieści lub literatury naukowej? I jakie masz zwyczaje związane z czytaniem?

X.R.: Muszę powiedzieć, że jestem dosyć opornym czytelnikiem. Wiele osób zajmujących się literaturą deklaruje, że spełnia się w tym, że to ich pasja, której z przyjemnością się oddają. Zupełnie tak nie mam, że książki mnie porywają, wciągają itd. Czytanie nigdy nie było dla mnie lekką i przyjemną czynnością.  Zawsze wiązało się z mozolnym wysiłkiem, koniecznością koncentracji, wytrwania w niewygodnej pozycji i straty ogromu czasu, bo czytam bardzo powoli. Do dziś jest tak, że muszę się do czytania przekonywać, przymuszać, często mnie ono nuży, nie mogę się skupić lub gubię wątek, mimo że nie stanowi to już takiej katorgi, jak gnicie przy biurku w czasach szkolnych. Natomiast bardzo cenię to, co czytanie mi daje, w sensie zdobytej wiedzy, przemyśleń do których mnie skłania lektura, dopływu powietrza, który stanowi w tym zatęchłym kraju. Dlatego sporo czytam, zmuszam się i męczę, żeby móc na koniec którejś książki krzyknąć: tak, to jest to. Lubię poezję, bo jest taką skondensowaną, zwartą formą, przekazem, z którym mogę się skonfrontować za jednym zamachem, objąć cały wiersz jednym spojrzeniem i wgryźć się w niego. Skrótowość, a często także eliptyczność poezji wymaga skupienia i uwagi, wierszy nie można sobie przewertować, żeby wiedzieć, o co chodzi. Z tego samego powodu wolę czytać np. literaturę naukową, na której trzeba się skoncentrować, zwłaszcza kiedy operuje ona własnymi pojęciami i strukturami, niż  powieści, przy których po kilku stronach moja uwaga odpływa i szybko zapominam, co czytam, kiedy mechanicznie przesuwam wzrok po stronach, a myślami jestem już gdzie indziej. Jestem opornym czytelnikiem, dlatego szukam takiej literatury, która stawia opór. Lubię czytać literaturę, która jest eksperymentem, wyzwaniem, a nie taką, która jest napisana gładko i klasycznie, bo albo się niecierpliwię i denerwuję, że tracę czas na jakieś niepotrzebne opisy i historie, albo się nudzę i zapominam, co przed chwilą przeczytałem. Między wierszem, który jest gęsty, skondensowany i nie zawiera zbędnych elementów, a mną jako czytelnikiem, zachodzi zwarcie. Dłuższe teksty mnie nużą, jeżeli nie mobilizują do wysiłku.

K.R.: A czy w związku z tym żeby się zdyscyplinować przy czytaniu podkreślasz w książkach, jakoś zaznaczasz w nich strony lub fragmenty?

X.R.: Zazwyczaj podkreślam. Najczęściej jak czytam, mam w ręku ołówek i nim zakreślam wybrane fragmenty. Czasem coś notuję na marginesie, ale zwykle ograniczam się do podkreślania czy zaznaczania. Niestety coraz więcej czytam książek na czytniku, gdzie nie wyrobiłem sobie nawyku zaznaczania – niby są dostępne takie funkcje, ale nie sięgam po nie tak odruchowo, jak po ołówek, kiedy trzymam w ręku papierową książkę. Kiedyś zaginałem rogi, ale na studiach wypożyczałem mnóstwo książek z bibliotek i wiedziałem, że zaginanie rogów jest źle widziane. Żeby się tego zwyczaju oduczyć, zarzuciłem go zarówno w przypadku książek wypożyczonych, jak i własnych, więc od lat już tego nie robię. Kiedyś też miałem zwyczaj wypisywania podkreślonych fragmentów z książek: po przeczytaniu całej książki siadałem z nią jeszcze raz i spisywałem wszystko to, co wcześniej zaznaczyłem. Dziś nie mam już na to czasu. Dostrzegam zresztą, że tego typu notatki czy wypisy były bardziej ćwiczeniem mnemotechnicznym czy ćwiczeniem stylu, niż czymś, do czego potem rzeczywiście wracałem. Na ogół moment ich zapisania był ostatnim, w którym miałem z nimi styczność, bo już dobrze pamiętałem, o co tam chodziło


Xawery Stańczyk – autor tomów poetyckich: nominowanego do Nagrody Literackiej Nike Skarbu Piratów (2014), Handluj z tym (2015) i Mowy nienawiści (2021), a także nominowanej do Nagrody Giedroycia monografii naukowej Macie swoją kulturę. Kultura alternatywna w Polsce w latach 1978–1996 (2018) na podstawie doktoratu uznanego przez Narodowe Centrum Kultury za najlepszą rozprawę doktorską z nauk o kulturze (2016). Wiersze i opowiadania publikował m.in. w „Lampie”, „Twórczości”, „Wakacie”, „Wyspie” i „Wizjach”. Laureat stypendium artystycznego m. st. Warszawy (2015) i stypendium poetyckiego Staromiejskiego Domu Kultury w Warszawie (2021). Pracuje jako badacz, wykładowca i redaktor.