Nieograniczona wyobraźnia

fot. Paweł Czarnecki

Z Oskarem Hamerskim rozmawia Joanna Szumańska.

Zdjęcia: Paweł Czarnecki.

Joanna Szumańska: Jak wyglądało Twoje pierwsze spotkanie z książką „Locus Solus”?

Oskar Hamerski: Trafiłem na nią zupełnie przypadkowo. Mieszkałem i pracowałem wtedy w Łodzi, ale przyjechałem na chwilę do Warszawy, już nie pamiętam w jakiej sprawie, wszedłem do księgarni i trafiłem na nią. Pomyślałem wtedy: ooo dziwne, nie słyszałem nigdy o tej książce, interesujący tytuł. Miałem wtedy nieszczególny czas w Łodzi, chciałem zająć głowę i kupiłem tę książkę. Przez jakiś tydzień leżała u mnie na półce w mieszkaniu w Łodzi i któregoś popołudnia zacząłem czytać i nie mogłem się już oderwać. Pamiętam, że pomogła mi przetrwać ten trudny czas, bo zabrała mnie w kompletnie inne rejony. Wyobraźnia Raymonda Roussela była dla mnie niezwykła, nigdy wcześniej się z taką nie spotkałem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że Roussel miał metodę na napisanie tej książki. Efekt tej metody był dla mnie tak olśniewający, że pomyślałem sobie, że to jest jakaś nadludzka wyobraźnia. To mnie w niej najbardziej przejęło i wciągnęło. Oczywiście jest ona trudna, trochę męcząca, przeskakiwałem niektóre jej fragmenty, ale nagle pojawiają się tam perły, cudowne, niezwykłe obrazy.

J.S: Andrzej Sosnowski przybliża metodę pisania Raymonda Roussela i pisze: „weźmy, dla przykładu, „dwurzędową marynarkę z weluru” i wyprowadźmy sobie z niej obraz flotylli fenickich (dwurzędowych) okrętów z miękkiej skóry o bardzo aksamitnej powierzchni, które mogą jeszcze na dodatek płynąć po dwurzędowy jęczmień – i tak dalej, od słowa do słowa, od jęczmienia do oka, od oka do sieci, od weluru do samej mizdry, aż powstanie zadawalająca nas sekwencja wydarzeń i obrazów”.

O.H: Tak, te połączenia są zupełnie nieprzewidywalne. Jego metoda twórcza polegała na tym, że posługiwał się wyrazami o podobnym brzmieniu. Używał homofonów, homonimów. Dla Roussela to był punkt wyjścia do tworzenia kompletnie zaskakujących połączeń. Prowadził go język, któremu pozwalał kształtować opowieść. Ale ta metoda jest ukryta, niewidoczna i dlatego te konstrukcje są takie tajemnicze.

J.S: „Locus Solus” rozpoczyna się od opisu posiadłości i zwiedzania ogromnego parku w okolicach Paryża…

O.H: Tak. Autor opisuje miejsce, które jest daleko od zgiełku miasta i zarazem na tyle blisko, żeby można się szybko do niego dostać.

J.S: Miejsce, w którym się spotykamy to Ogród Botaniczny w Warszawie. W tym ogrodzie czytasz dla Praktyk Czytania fragmenty książki, które sam wybrałeś. Jednak są one dla mnie zaskoczeniem. Myślałam, że wybierzesz opis natury, natomiast jeden fragment jest o zębach, a drugi o karle. Moglibyśmy to nagrać nawet u stomatologa…

O.H: Ewentualnie w muzeum historii naturalnej. U Roussela  ogród jest  muzeum imaginacji. Tutaj teraz, kiedy siedzimy na ławce i rozmawiamy, obok stoi dąb szypułkowy, wspaniały okaz, a pod nim jest tabliczka i opowieść o tym drzewie. W „Locus Solus”zamiast roślin, są opisane zachwycające maszyny i ich historie. Roussel za najwybitniejszego pisarza uznawał Juliusza Verne’a, którego podziwiał właśnie za rozmach wyobraźni. U niego samego ta wyobraźnia jest jeszcze bardziej wybujała.

J.S: Co Ciebie najbardziej fascynuje w tej książce?

O:H: Mechanizm pisania, który daje możliwość tworzenia historii nie do pomyślenia na drodze naszych codziennych skojarzeń oraz wyobraźnia, która jest nieograniczona. To tak, jak powiedział Ludwig Wittgenstein: „Granice mojego języka oznaczają granice mojego świata”.

U Roussela  ogród jest  muzeum imaginacji. Tutaj teraz, kiedy siedzimy na ławce i rozmawiamy, obok stoi dąb szypułkowy, wspaniały okaz, a pod nim jest tabliczka i opowieść o tym drzewie. W „Locus Solus” zamiast roślin, są opisane zachwycające maszyny i ich historie.

J.S: Powiedziałeś, że czytałeś „Locus Solus” w trudnym i smutnym dla Ciebie czasie. Czy ta książka Cię rozweseliła? Pocieszyła?

O.H: Tak, śmiałem się przy niej bardzo często. Jednak przede wszystkim ona mnie w przedziwny sposób uspokoiła i dała wytchnienie. Mogę ją polecić jako rodzaj leku, czegoś, co może nam pomóc, kiedy rzeczywistość nas przytłacza. Ona jest rzeczywiście locus solus.

Fot. Paweł Czarnecki

J.S: Czy przygotowując się do roli, którą masz grać w teatrze, zastanawiasz się nad książką, którą mogła czytać grana przez Ciebie postać?

O.H: Zdarza się, że postaci dramatów są już przez autora pokazywane z książką, np. „Hamlet” Williama Shakespeare’a. Możemy się domyślać, co on czyta – czyta najprawdopodobniej „Próby”Michaela de Montaigne’a. Wobec tego przygotowując się do roli Hamleta z wielką chęcią przeczytałem Montaigne’a, aby wiedzieć z jakim światem on się mierzy, z jakiego świata on wychodzi. Interesuje mnie, co on ma w głowie i jaka jest konstrukcja psychiczna osoby, która czyta właśnie Montaigne’a. To bardzo dużo mówi o postaci. Dzięki „Hamletowi” poznałem „Próby”.

J.S: Shakespeare jest niesamowity, filozoficzny.

O.H: (śmiech) Shakespeare to jest bestia jakaś! Jest niesamowicie cielesny i jednocześnie intelektualny. Problemy, które porusza, to są problemy ludzkiego zwierzęcia i to są zawsze wielkie emocje i wielkie namiętności.

J.S: Która z granych przez Ciebie ról najbardziej na Ciebie wpłynęła?

O.H: Myślę, że właśnie Hamlet.

J.S: Czy Shakespeare należy do Twoich ulubionych pisarzy?

O.H. Bardzo lubię Shakespeare’a. „Hamlet”to jeden z najwspanialszych dramatów. Na początku, kiedy go czytałem, miałem wrażenie, że jest nudny. Postać niewiele robi, raczej wszystkiego unika, dużo myśli, ale mało działa. Ale kiedy zaczynasz wpuszczać w siebie jego słowa, śledzić myśli, to wtedy okazuje się, że jest to niezwykle dynamiczny bohater. Stwarzając postać, musisz pokazać kogoś, kto jest inny od ciebie, ale ta postać też zawiera część ciebie, twojej wrażliwości. Zaczynasz patrzeć postacią. Budujesz siebie na nowo. Patrzysz wtedy na dramat od środka.

J.S: A kiedy to się dzieje? Kiedy wiesz, że ta postać w Tobie pracuje? Patrzysz na nią od wewnątrz siebie, jeśli tak można to ująć.

O.H: To oczywiście zależy. Niektóre z granych postaci są bliższe naszej wrażliwości. Bardzo ciekawym momentem w pracy nad dramatem jest chwila, w której zaczynasz się zastanawiać i nie rozumiesz, dlaczego grana przez ciebie postać coś mówi. Po co i dlaczego ona się tak odezwała. Masz czasami ochotę skreślić to, co zostało napisane. Tak na zasadzie: a wywalmy to, to nie moje, gdzieś w końcu trzeba zrobić skróty…

J.S: (śmiech) dramat jest długi, można coś wyciąć…

O.H: Interesujący jest moment, w którym po miesiącu pracy nagle masz chwilę olśnienia: wiem po co on to mówi! Wtedy wszystko zaczyna pasować. Miałem już tak parę razy, że pewne rzeczy odrzucone przeze mnie, bo nie zgadzały się ze mną, stały się punktem zaczepienia dla całej postaci. Wtedy zaczynam od nowa, muszę to winkrustować w rolę, aby ta postać stała się inna, bogatsza, pełniejsza.

J.S: Oprócz Shakespeare’a i Roussela, jakich masz ulubionych pisarzy? Takich, do których często wracasz?

O.H: Często wracam do Kurta Vonneguta. Lubię tragikomiczną literaturę. Shakespeare też jest tragikomiczny!

J.S: Czyli lubisz się tak w głos zaśmiać podczas czytania?

O.H: (śmiech) Bardzo lubię! Świat jest tragikomiczny. Świat jest pełen absurdów. Lubię tak patrzeć na świat. I dlatego dla mnie takim pisarzem jest Vonnegut. Nie lubię literatury bez poczucia humoru, takiej bardzo, bardzo poważnej.

Świat jest tragikomiczny. Świat jest pełen absurdów. Lubię tak patrzeć na świat.

J.S: Mógłbyś jeszcze kilku wymienić?

O.H: Myślę, że byłby to między innymi Thomas Bernhard, Harold Pinter, Franz Kafka, Witold Gombrowicz, Wisława Szymborska, Witkacy, Mikołaj Gogol, Fiodor Sołogub. Wspaniały jest też Andriej Płatonow. Nie znałem go, dopóki nie zagrałem w „Rosyjskim kontrakcie”. Jego książki mają wiele humoru, ale jednocześnie są niezwykle smutne.

J.S: Jest coś, co według Ciebie łączy tych pisarzy?

O.H: Myślę, że jest to jakieś satyryczne zacięcie, wyczucie absurdu i umiejętność doprowadzania prostych sytuacji do skrajności. Wszystkich interesuje też ludzka psychika, szczególnie ta część bardziej mroczna, bardziej w cieniu, bardziej tabu. I pisanie o tym wprost.

J.S: Jak uważasz, z czego wynika wielka chęć pisania u tych właśnie pisarzy?

O.S: Być może wynika to z chęci uporządkowania chaosu, pragnienia nazwania tego, co dostrzegają dzięki swojej hiperwrażliwości. I podzielenia się tym, co ich dręczy.

J.S: A podoba Ci się skupienie na detalu u pisarzy?

O.H. O, tak, np. kiedy Gombrowicz opisuje swoje nieoczekiwane spotkanie z krową, kiedy to krowa patrzy na niego, a on na nią. Odbija się w krowich oczach, mieści się gdzieś tam w niej, w środku i czuje wstyd. Jest to wspaniale opisany detal psychiczny.

J.S: A lubisz literaturę „lżejszą”?

O.H. Czy kojarzysz Eduarda Mendozę?

J.S: Tak, nawet w wakacje czytałam fragment książki „Prześwietny raport kapitana Dosa”.

O.H: O! A polecam Ci też „Przygody fryzjera damskiego”. Główny bohater to jednocześnie fryzjer i detektyw. Jest trochę niezrównoważony (śmiech) i zamykają go często w domu wariatów. Jest to napisane wspaniałym językiem. Przeczytaj…

J.S: Czy uważasz, że literatura łagodzi samotność?

O.H: Na pewno! Przede wszystkim literatura to wejście w kontakt z żywym stworzeniem. Opuszczamy swoją norę, wychodzimy z siebie, nawiązujemy kontakt i dajemy się prowadzić. Nawet jeśli fizycznie jesteśmy sami, to psychicznie idziemy z kimś pod rękę.

J.S: Czy często rozmawiasz o twórczości literackiej? W Twoim zawodzie czyta się bardzo dużo.

O.H.: Tak myślisz? Statystycznie pewnie więcej. Aktorzy muszą czytać dramaty, w których grają, często też literaturę z tym dramatem powiązaną, bo przecież książka istnieje zawsze w jakimś systemie, kontekście. Ale jest kilku aktorów w moim teatrze, których pytam o lektury, i których można rzeczywiście uznać za prawdziwych moli książkowych. Największym jest Jerzy Radziwiłowicz. On naprawdę pożera książki.

J.S: Czy zdarza Ci się czytać komuś na głos? Ja często namawiam przyjaciół na czytanie na głos. Nawet ze znajomymi z pracy czytamy sobie na głos, ale już w czasie prywatnym.

O.H: My czytamy sobie na głos razem z moją partnerką Olgą, Olga wspaniale czyta. Bardzo to lubię, szczególnie na wakacjach. Tak właśnie przeczytaliśmy sobie Mendozę.

J.S: Polecasz czytanie na głos?

O.H: Oczywiście! Oczywiście! Szczególnie czytanie sobie nawzajem. To uspokaja. Niektóre książki aż się proszą, żeby je czytać na głos, aby je śpiewać nawet, np. książki Doroty Masłowskiej. Niektóre wiersze powinny być czytane na głos, bo jak tego nie zrobisz, to ten tekst nie rozkwitnie.

J.S: A jakie masz rytuały związane z czytaniem?

O.H: Nie mam jakichś szczególnych. Pamiętam, że w dzieciństwie do czytania „Hobbita” słuchałem płyty The Cure „Disintegration”. Nie mogłem czytać, jeśli nie miałem właśnie tego podkładu muzycznego. Było to dla mnie idealne połączenie. Muzyka tworzyła tło emocjonalne, jak w filmie.

J.S. Dziękuję za szalenie miłe spotkanie.

O.H. Dziękuję również.


Oskar Hamerski – aktor Teatru Narodowego w Warszawie. Absolwent krakowskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Ludwika Solskiego (1999). W latach 1999–2003 aktor Teatru Nowego w Łodzi. Współpracował z Narodowym Starym Teatrem im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie, Düsseldorfer Schauspielhaus oraz ze scenami warszawskimi: Teatrem Dramatycznym, Wytwórnia, Laboratorium Dramatu, IMKA, Centrala Warszawa, a także z Teatrem Polskiego Radia i Teatrem Telewizji Polskiej. Opublikował książkę Improwizacja teatralna według Keitha Johnstone’a (2012).