Czytanie oswaja rzeczywistość

Z Magdaleną Miklasz rozmawia Joanna Szumańska.

Fot. Krzysztof Bieliński, spektakl ,,Pani Dalloway” w Teatrze Dramatycznym

Joanna Szumańska: Twoja ,,Pani Dalloway” jest pierwszą w Polsce adaptacją powieści Viginii Woolf. Skąd pomysł, aby wystawić akurat tę powieść?

Magdalena Miklasz: Przyznam, że byłam bardzo zdziwiona, kiedy odkryłam, że to będzie pierwsza realizacja ,,Pani Dalloway”. Wydawało mi się, że to jest klasyka i że na pewno ktoś już się za to zabrał wcześniej. A pomysł nie przyszedł nagle. Chociaż kiełkował już wcześniej. Jak debiutowałam w Warszawie wystawiając w Teatrze Dramatycznym według Aglai Veteranyi „Dlaczego dziecko gotuje się w mamałydze”, to dostałam w prezencie od Pawła Miśkiewicza (ówczesnego dyrektora Teatru Dramatycznego) i Macieja Podstawnego (który akurat reżyserował w tym teatrze) nowe wydanie Virginii Woolf. Przeczytałam i wiedziałam, że kiedyś do niej wrócę. I to przyszło rok temu. Umawiałam się z Tadeuszem Słobodziankiem, że zaproponuję tekst na małą scenę. Na początku rzuciłam pomysł dramatów Schaeffera, ale potem jednak poczułam, że jestem daleko od tego i musiałam się z tego pomysłu wycofać. Wtedy wiedziałam, że muszę zaproponować coś innego, coś, co ja wewnętrznie mogę przetwarzać. I wróciłam do ,,Pani Dalloway”. Przeczytałam ją w jedno popołudnie. Pamiętam, że musiałam coś załatwić na dworcu i byłam z książką, z Klarysą Dalloway cały dzień. Tam są wspaniale uchwycone postaci, szczególnie kobiece, a jak myślę o pracy w Teatrze Dramatycznym, to myślę mocno o aktorkach, o nieoczywistych, mocno psychologicznych rolach dla nich. Pomogła mi książka, ponieważ wchodzi w głąb człowieka, w emocje. Przekonałam szybko dyrektora do zmiany tematu. Sama byłam przekonana (śmiech), więc łatwo było go przekonać. Potem miałam dużą przyjemność w doborze obsady. Zgromadziłam aktorów, z którymi świetnie się rozumiem, z którymi mamy podobne poczucie humoru. A to niezwykle dla mnie istotne.

J.S: U Virginii Woolf ważny jest zmysł obserwacji, ona jest bardzo uważna, obserwująca życie. Jak o niej myślisz i o postaciach, które kreuje?

M.M: Myślę o niej medytacyjnie. Idąc z Klarysą Dalloway, przebywając z nią cały dzień, sama zaczynam przeglądać się w każdej z postaci, którą ona spotyka, no i w samej Klarysie. Zastanawiam się, w czym jestem podobna do Klarysy Dalloway, a kiedy jestem trochę Piotrem Walsh’em, czy może jest we mnie więcej z Ryszarda Dalloway’a albo z  Panny Kilman. Woolf silnie zarysowuje postaci bardzo precyzyjnie budując ich system wartości, ich postawę wobec świata, indywidualną filozofię, a to jest bardzo inspirujące dla teatru, w którym ważny jest aktor i kreowanie roli. A w taki teatr lubię się bawić.  

J.S: Jaki był twój pomysł na spektakl. Czy inspiracją był film „Godziny”? Co Cię inspirowało? Co się zasilało?

M.M: Zajmując się Virginią Woolf trudno nie mieć w głowie „Godzin”, trudno nie brać pod uwagę tego filmu, ale przyznam, że ten film nie był moją największą inspiracją. Inspirowała mnie kultura Wielkiej Brytanii, albo inaczej,  wszystko to, co kojarzy nam się (nam, czyli ludziom ze Środkowo-Wschodniej Europy) z Wielką Brytanią. Chciałam, żeby spektakl był zanurzony w tej „brytyjskości”. Szukaliśmy bardzo angielskiej muzyki od symfonii Williamsa aż do Beatlsów, Kate Busch, Eltona Johna czy Freddiego Mercurego. Jeśli chodzi o inspiracje filmowe to bardziej niż słynne „Godziny” inspirowały mnie seriale i filmy brytyjskie –  od  „Dumy i uprzedzenia”, „Co ludzie powiedzą”, „Little Britain” po „Monty Pythona”. Sam moment pisania adaptacji był dla mnie ciekawy. Pisałam w  szpitalu dermatologicznym w Warszawie przy Koszykowej. To jest koszmarny szpital. Poobdzierane ściany, skrzynkowe okna z kocami w środku. Ponad tydzień pisałam ,,Panią Dalloway” w tym szpitalu. Nic nie mogłam tam robić tylko obserwować, być, kontemplować i skupiać się na literaturze. Moja konfrontacja z lekarzami bezpośrednio przypominała opisy Virginii ze spotkań z służbą lekarską. To była dla mnie też mocna inspiracja. Jeśli chodzi o scenografię, to pomysł jest bardzo prosty – jedyny, który wydawał mi się możliwy. Razem z Tomkiem Walesiakiem postanowiliśmy potraktować scenografię trochę jak instalację i stworzyliśmy łąkę i wannę z zanurzoną w niej Klarysą Dalloway.  To mi się wydawało bardzo racjonalne, Klarysa myślami ciągle jest w Burton, na prowincji, gdzie przeżyła najsilniejsze emocjonalnie momenty w swojej młodości, gdzie rozstała się z miłością swojego życia. A opis Londynu jest w słowach. Ja wolę, aby ludzie sobie wyobrażali ten Londyn, ruchliwe ulice, Klarysę, która wchodzi do sklepu, jej mieszkanie… a postaci wolę instalować w świecie bardziej surrealistycznym, w przestrzeni ich myśli.

Fot. Krzysztof Bieliński, spektakl ,,Pani Dalloway” w Teatrze Dramatycznym

J.S: Czy literatura koi i łagodzi samotność? Szczególnie w tym trudnym czasie pandemicznym?

M.M: W pandemii przez dwa miesiące byłam sama w mieszkaniu, ale byłam z ciekawymi ludźmi dzięki temu, że czytałam. W ogóle nie miałam poczucia, że jestem sama. Moja rodzina czyta bardzo, bardzo dużo i  długo miałam kompleksy, że czytam za mało. Kiedy z moją mamą  postanowiłyśmy wreszcie zająć się sprzątaniem jej biblioteki (podczas pierwszego lockdownu) to potrzebowałyśmy na to  czterech dni i czterech litrów wina… Wtedy  naprawdę wpadłam w kompleksy, bo ona znała wszystkie te książki. Czytanie zbliża do człowieka, oswaja rzeczywistość. Podziwiam pisarzy, którzy potrafią nazwać pewne uczucia czy stany, w taki sposób, w jaki sama chciałabym je nazwać, ale nie potrafię. Podziwiam dyscyplinę myśli, na którą mnie nie stać.  Książka to wspaniałe spotkanie z drugim człowiekiem.

J.S: Pisanie łączy się bardzo z czasem? Jak sądzisz, dlaczego ludzie piszą?

M.M: Wynika to pewnie często z chęci bycia zrozumianym. Chęć pisania pojawia się wtedy, kiedy coś przeżywa się mocniej. Czasami powiedzenie czegoś nie wystarcza, trzeba to opisać. Ja nie piszę, bo mam lęk, że ktoś mnie nie zrozumie, moim medium jest teatr.

J.S: A jakie są Twoje praktyki czytania? Rytuały czytelnicze?

M.M: Jako reżyser mam tak, że czytam dużo. Ale kiedy jestem blisko premiery to nie czytam w ogóle, nie mogę się wtedy kompletnie skoncentrować, skupić. A czas bez prób bardzo lubię, nawet nie wiem czy go nie wolę (śmiech) bo wtedy właśnie mogę sobie czytać. Bardzo lubię czytać w podróży, na dworcu, na lotnisku. Uwielbiam czytać w pociągu. Czasem też planuję dokładnie, że w konkretnym dniu będę czytać od tej do tej godziny. I się zamykam, do nikogo nie odzywam i sobie czytam tak jak sobie zaplanowała. To duża przyjemność.

J.S: (śmiech)

M.M: Tak to dziwne i nieromantyczne. Dla mnie miłym czasem, chociaż głupio tak powiedzieć, był początek pandemii. Miałam wtedy czas na czytanie książek, na które nie miałam czasu wcześniej.

J.S: Po jaką literaturę najczęściej sięgasz?

M.M:  Literaturę piękną często czytam szukając inspiracji i trudno mi się od tego uwolnić. Więc dużo radości sprawia mi ostatnio czytanie literatury dziecięcej i popularnonaukowej. Odkryłam nawet, że popularnonaukową mogę czytać podczas prób, może dlatego, że mniej emocjonalna.

J.S: Jakie są twoje ulubione książki?

M.M: Fioła miałam na punkcie Aglai Veteranyi, uwielbiam uważność Gombrowicza, wrażliwość Sándora Máraia, ironię Bernharda, i oczywiście świat Virginii Woolf. A teraz czytam „Lato” Tove Jansson. Zakochałam się też w „Atlasie Chmur” Mitchella i jest to książka, którą często polecam, bo film na jej podstawie niestety psuje opinię powieści, która jest totalna.

J.S: Jednym tchem wymieniałaś mnóstwo. A jakie masz rytuały czytelnicze?

M.M: Nie zginam rogów, ale podkreślam ołówkiem, długopisem, zapisuję coś obok, na marginesach, lubię zaznaczać, aby wrócić do jakiegoś cytatu. Książka jest dla mnie przedmiotem do pracy i moim notatnikiem. Używam też Kindla, czytnika, bo jest bardzo wygodny. Lubię czytać w podróży i mam dzięki temu przy sobie wiele książek co daje mi poczucie bezpieczeństwa.

J.S: Co teraz szczególnie polecasz?

M.M: Polecam „Lato” Tove Jansson. (Uwaga, nie „Lato Muminków” tylko „Lato”). To książka trochę dla dorosłych, a trochę dla starszych dzieci.  Bohaterem jest babcia, wnuczka i przyroda. Polecam wracanie do książek z dzieciństwa.

J.S: Czy masz ulubiony cytat z książki?

M.M: Chyba nie mam ulubionego cytatu, a może mam ich wiele i są ulubione, gdy się je cytuje w danej chwili, w konkretnym momencie. Tutaj mówiłam o „Lecie” Tove Jansson więc cytat z „Lata”:

„Był wczesny bardzo ciepły poranek lipcowy, w nocy padał deszcz. Nagie wzgórze parowało, ale mech i szczeliny w skale skąpane były w wilgoci i wszystkie kolory stały się bardziej intensywne. Koło werandy roślinność przypominała las monsunowy jeszcze w porannym cieniu, gęste złośliwe liście i kwiaty, i babka bardzo musiała się wystrzegać, żeby ich nie połamać, gdy szukała przesłaniając dłonią usta i cały czas bojąc się, by nie stracić równowagi. – Co robisz?- zapytała mała Sophia. – Nic- odparła babka. – To znaczy- dodała ze złością- szukam swojej sztucznej szczęki. Dziewczynka zeszła z werandy i powiedziała rzeczowo – Gdzie ją zgubiłaś? – Tu- pokazała babka.- Stałam właśnie tutaj i upadła mi gdzieś między piwonie. Zaczęły szukać razem. ”

J.S: Bardzo dziękuję za miłą rozmowę.

M.M: Dziękuję


Magdalena Miklasz – polska reżyserka  teatralna, aktorka. Jest absolwentką PWST im. Ludwika Solskiego w Krakowie na Wydziale Reżyserii Dramatu oraz Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza na Wydziale Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku. Współpracuje z teatrami w całej Polsce, m in. Teatrem Dramatycznym w Wałbrzychu, Teatrem Nowym w Poznaniu, Teatrem Muzycznym w Gdyni, Teatrem Malabar Hotel, Teatrem Łaźnia Nowa w Krakowie, Teatrem Dramatycznym w Warszawie. Od 2015 wykłada w Warszawskiej Szkole Filmowej na Wydziale Aktorskim.