Z najważniejszymi dla mnie książkami w ogóle się nie rozstaję

Z Izą Bartosz rozmawia Karolina Rychter.

Zdjęcia: Paweł Czarnecki w: Kawiarnia Czytelnik Nowe Wydanie

Karolina Rychter: Co teraz czytasz?

Iza Bartosz: Dwa dni temu przeczytałam świetną biografię Leonor Fini Doroty Hartwich. Po lekturze miałam poczucie, że naprawdę dużo wiem o Leonor, potrafiłam wyobrazić sobie, jak się śmieje, jak pachnie. Tak wielu ludzi opowiada o niej na łamach książki, że czytelnik ma poczucie, że sam jest częścią jej świata. Kiedy skończyłam czytać, zrobiło mi się przykro. Po pierwsze dlatego, że musiałam rozstać się z bohaterką, a po drugie, lektura tak dobrej książki jeszcze boleśniej uzmysławia, jak mało jest na rynku rzetelnie napisanych biografii. Mam wrażenie, że większość książek powstaje na kolanie, byle jak…

K.R.: Tak, ma się czasem wrażenie, że są pisane na szybko, na jakiś termin i nie dość ma czasu na zebranie materiałów.

I.B.: Tak, to prawda. I to strasznie przykre, kiedy kupujemy książkę o postaci, która nas interesuje i już na początku lektury przeżywamy rozczarowanie, bo autor ślizga się po temacie, a postać gubi się gdzieś w gąszczu pobocznych wątków. Biografie to mój ulubiony gatunek literacki, więc tym bardziej jestem wymagająca.

Fot. Paweł Czarnecki

K.R.: To a propos znajdowania dobrych biografii chciałam zapytać czym kierujesz się przy wyborze książek? Czy tym, że ktoś ci coś poleci, czy tym, że jest to nowość czy w ogóle jeszcze czymś innym?

I.B.:  Po pierwsze decydujące jest nazwisko pisarza…

K.R.: Czyli masz fazę na jakiegoś pisarza?

I.B.: Tak i wtedy kupuję wszystko, co wyszło spod jego pióra lub go dotyczy… Poza tym interesuję się tym, co wydają dobre wydawnictwa. Wydaje mi się, że mam dość specyficzny gust, że lubię książki niszowe. Mam też przyjaciół, którzy mają podobny gust literacki i polecamy sobie wzajemnie rozmaite pozycje i szczerze mówiąc, rzadko są to nowości literackie albo bestsellery. (śmiech) Co miesiąc kupuję od kilku do kilkunastu książek. To moja wielka słabość.

K.R.: Czyli raczej książki kupujesz niż wypożyczasz? I czy są to książki papierowe? Czy może korzystasz z elektronicznych czytników?

I.B.: Nie umiem korzystać z elektronicznych czytników, choć zdaję sobie sprawę, że to praktyczne. Niedawno byłam na wakacjach z jedną ze swoich koleżanek, która na Kindlu miała setki książek. Zazdrościłam jej, bo w mojej walizce zmieściły się tylko cztery.  Tylko, że dla mnie kupowanie książek to rytuał. Po ciężkim dniu uwielbiam wracać z pracy pieszo do domu. Dużo zresztą spaceruję po Warszawie. Odpręża mnie to i relaksuje. I dziwnym trafem moja trasa zazwyczaj zahacza o ulubione księgarnie i antykwariaty. Czasami oglądając jakąś pozycję walczę sama ze sobą. „Nie przeczytasz jej, nie będziesz miała czasu”, „Zostaw, odłóż, bardziej przyda się komuś innemu”, powtarzam sobie w głowie. Jeśli się temu poddam, to przez jakieś 15 minut jestem dumna ze swojej silnej woli. A później, gdy już wracam do domu, zaczynam żałować i następnego dnia wracam po tę książkę do księgarni. W zeszłym roku, jeszcze przed pandemią, często odwiedzałam czytelnię przy Koszykowej. Kiedyś tam właśnie napisałam książkę o Januszu Głowackim. Uwielbiam atmosferę czytelni, szerokie stoliki, zielone lampki. Kiedy jestem zmęczona, zaczynam planować, że jak skończy się ciężki okres w pracy, to zamknę się w czytelni na cały dzień i nie odbiorę żadnego telefonu, będę tam siedzieć od 9 rano do 21.

K.R: A gromadzisz książki, które kupujesz? Czy twoja kolekcja, twoja biblioteka jest dla ciebie ważna?

I.B: Nie potrafię rozstawać się z książkami i raczej ich nie pożyczam. Gdy przeczytam naprawdę dobrą książkę i chcę, żeby bliska mi osoba też ją przeczytała, to po prostu kupuję jej drugi egzemplarz. Zresztą moje książki noszą ślady użytkowania. Wklejam do nich karteczki, podkreślam, czasem robię notatki na marginesach.

Nie potrafię rozstawać się z książkami i raczej ich nie pożyczam. Gdy przeczytam naprawdę dobrą książkę i chcę, żeby bliska mi osoba też ją przeczytała, to po prostu kupuję jej drugi egzemplarz. Zresztą moje książki noszą ślady użytkowania.

K.R.: No właśnie, o to też chciałam zapytać – czy masz jakieś rytuały związane z czytaniem jak podkreślanie, robienie notatek, zaginanie rogów…?

I.B.: Najczęściej podkreślam ołówkiem. Staram się nie zaginać rogów, żeby nie niszczyć książek. Mam też taki rytuał, że gdy już skończę czytać, to te podkreślone zdania przepisuję do notatnika. Mam zawsze specjalny zeszyt, który do tego służy. Robię to od lat, mam już kilkanaście takich notatników. Czasami, gdy jadę na wakacje większą grupą i wiem, że nie będę miała dużo czasu na lekturę, to zabieram ze sobą te wszystkie notesy i czytam te wszystkie fragmenty. Uwielbiam też wracać po kilku latach do książek, które kiedyś zrobiły na mnie wrażenie. Zawsze okazuje się wtedy, że to, co kiedyś wydawało się ważne, już nie ma na nas takiego wpływu, a w zamian znajdujemy coś, na co wcześniej nie zwróciliśmy żadnej uwagi.  

KR.: Tak, to jest bardzo ciekawe jak często zupełnie inaczej się je odbiera wracając do nich po latach…

I.B.: Tak, ostatnio rozmawiałam z Anne Applebaum, dziennikarką i ona bardzo ciekawie opowiadała o tym, jak wracała niedawno do Wojny i pokoju.   Gdy czytała ją po raz pierwszy kilkanaście lat temu, była znudzona rozwlekłymi opisami scen batalistycznych, a czytając ostatnio zrozumiała, że to właśnie te sceny konstruują całą powieść i jej bohaterów.

K.R.: A gdzie zazwyczaj czytasz? Czy masz jakieś ulubione miejsca do czytania oprócz czytelni na Koszykowej?

I.B.: Najbardziej lubię czytać w domu, w swoim pokoju, który szumnie nazywam gabinetem.

K.R.: A czytasz zwykle kilka książek równolegle?

I.B.:  Zazwyczaj tak.

K.R.: A czy jakoś oddzielasz książki, które czytasz dla przyjemności od tych, które czytasz zawodowo? Bo jesteś zawodowo związana z książkami i jako pisarka, autorka książek i jako szefowa wydawnictwa. Czy starasz się zachować podział czy może to się wszystko łączy?

I.B.: Bardzo oddzielam czytanie książek autorów, których wydajemy. Nie wiem jak to jest możliwe i jak to się dzieje, ale od lat traktuję to jako pracę. Te książki czytam w czasie pracy. I zauważyłam ostatnio, że potrafię je czytać i się nimi zachwycić jak czytelnik dopiero po pewnym czasie, kiedy są już wydrukowane.

K.R.: A jeśli chodzi o książki związane z pracą, to podejmując decyzję, że warto wydać jakiego autora czym się kierujesz? Trendami, osobistym gustem czy jeszcze czymś innym?

I.B.:  Najważniejszy jest bohater i historia.

K.R. A czy masz ulubionego autora? Jeśli jesteś w stanie wybrać jednego.

I.B.: Bardzo ważnym autorem jest Herman Hesse. Wiążę się z nim, to, co mówiłam na temat odczytywania na nowo literatury po latach. Odkryłam go jak byłam na studiach i otworzył mi zupełnie nowe światy. Wiem, że ludzie uważają, że Hesse jest bardzo moralizatorski.  Nie podzielam tych zarzutów. Mam poczucie, że on mnie ukształtował, nauczył podejścia do ludzi, stosunku do przyrody. I jestem mu za to bardzo wdzięczna. Niedawno wróciłam do Demiana i znowu odnalazłam się w tej książce. Rozkoszując się tą książką myślałam także o tym, jak bardzo niedzisiejsza jest już taka literatura. Gdybym jednak miała wyjechać na bezludną wyspę i wybrać tylko jedna książkę, to byłyby to Dzienniki Maraia.  Nie ma miesiąca, żebym nie otworzyła tej książki na chybił trafił.

Gdybym jednak miała wyjechać na bezludną wyspę i wybrać tylko jedna książkę, to byłyby to Dzienniki Maraia.  Nie ma miesiąca, żebym nie otworzyła tej książki na chybił trafił.

KR.: A – znów jeśli to w ogóle możliwe – czy potrafiłabyś wskazać ulubioną postać literacką?

I.B.:  Czy to musi być postać wymyślona, fikcyjna?

K.R.: Niekoniecznie.

I.B.: Chyba wybrałabym Annemarie Schwarzenbach, bohaterkę książki Tak ukochana Melanii Mazucco. To podróżniczka, dziennikarka, pisarka. Nie pamiętam,  jak trafiłam na tę książkę. Świetnie jednak pamiętam, że czytałam jak zahipnotyzowana. Po lekturze przez kilka miesięcy poszukiwałam wszystkiego, co kiedykolwiek zostało napisane o Annemarie, obejrzałam wszystkie dokumenty o niej na Youtubie. Zafascynowała mnie aura tajemnicy, która ją otaczała, jej ambicje, niepogodzenie z rolą społeczną, którą jej przeznaczono, miłość do podróży.

Jestem też fanką Patti Smith, która jest dla mnie uosobieniem współczesnej artystki. Ujmuje mnie jej styl pisana na granicy jawy i snu. Podoba mi się, że w tym, co robi jest osobna, ma własny świat. W Poniedziałkowych dzieciach napisała, że nigdy nie porównywała się do nikogo, ale patrzyła przed siebie na własne cele. Niestety nie znam jej, a więc nie mogę tego zweryfikować, ale chcę wierzyć, że żyje tak jak mówi, zgodnie z tym, co dyktuje jej serce.

Jestem też fanką Patti Smith, która jest dla mnie uosobieniem współczesnej artystki. Ujmuje mnie jej styl pisana na granicy jawy i snu. Podoba mi się, że w tym, co robi jest osobna, ma własny świat.

K.R.: To jak jesteśmy przy takich najważniejszych, kształtujących cię lekturach, to chciałam jeszcze zapytać o ulubioną książkę z dzieciństwa?

I.B.:  Chyba była to Pippi Astrid Lindgren. Moi rodzice rozwiedli się, gdy miałam siedem lat i z mamą i siostrą przenieśliśmy się z miasta na wieś do dziadków. Pippi była wtedy moją przewodniczką. To ona nauczyła mnie, że w życiu trzeba być odpowiedzialną za samą siebie i że można być smutnym, bo to nic złego.  Zabawne, bo jakiś czas temu czytałam w prasie wypowiedź pani psycholog, która Pippi krytykowała za to, że jest niegrzeczna, krnąbrna, nienaturalnie pewna siebie.  Powiedziała też, że Pippi denerwuje dzieci. Zdziwiłam się. Mnie nigdy nie denerwowała. Pokochałam ją i to trwa do dziś.

Fot. Paweł Czarnecki

KR.: A takie bardziej ogólne pytanie: jakie masz obserwacje i przewidywania na temat przyszłości czytania? Ty czytasz bardzo dużo, ale czy myślisz, że książki będą się stawały coraz bardziej elitarne, cenione przez wąską grupę ludzi, że zostaną wyparte przez inne formy przekazu? Czy też, że się ostaną i będą ciągle ważne?

I.B.:  Niestety nie jestem dobrej myśli. Co miesiąc dostaję dane sprzedażowe książek i widzę jak ten rynek się kurczy. A właściwie sprzedaż książek spada, bo produkuje ich się dużo za dużo. Pocieszam się oczywiście, jak mogę. Paweł Potoroczyn opowiadał niedawno, że był z wizytą na Harwardzie. Po pięciu latach przerwy. I był zachwycony, bo w pociągu wiozącym studentów na uczelnię wszyscy czytali książki. A przed laty podobno siedzieli w telefonach. Czyżby więc tablety już się inteligentom znudziły? Wracamy do tego, co stare i dobre? Zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Latem spacerowałam po plaży i obserwowałam turystów. Tylko nieliczni mieli na kocu książkę. A przecież pakowanie lektur na wakacje, to wspaniały rytuał. Ehh, chyba jestem sentymentalna.

K.R.: To już ostatnie pytanie – czy masz jakieś ulubione czy szczególnie ważne zdanie z jakiejś książki?

I.B.: Uwielbiam pierwsze zdanie z Anny Kareniny: „Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób”. Oto kwintesencja ludzkiego życia według mistrza Tołstoja.


Iza Bartosz – dziennikarka, pisarka. Autorka m.in. ,,Świata bez Głowy”, książki o Januszu Głowackim. Redaktorka naczelna wydawnictwa OsnoVa Publishing.