Z Marcinem Gałązką, właścicielem Antykwariatu Zakładka, rozmawiają Joanna Szumańska i Karolina Rychter. Zdjęcia i video: Paweł Czarnecki.
Joanna Szumańska: Chciałybyśmy zapytać o miejsce, w którym znajduje się Twój antykwariat i o to jakie ciekawe osoby tu przychodzą. Jak pulsuje życie antykwariatu? I jakiego rodzaju to jest praca? Czy to twoja pasja?
Marcin Gałązka: Tak, pasja i zawód. Udało mi się to połączyć. Antykwariat Zakładka jest nowym miejscem, bo działam tutaj dopiero od sierpnia, czyli cztery miesiące. Ale skupem i sprzedażą książek zajmuję się od piętnastu lat. We wrześniu właśnie minęło piętnaście lat. Mam doświadczenia również z poprzedniego miejsca, czyli z Antykwariatu Kwadryga przy ulicy Wilczej, gdzie spędziłem dwanaście lat. A antykwariat przy ulicy Inżynierskiej jest moim autorskim pomysłem w oparciu o tamte doświadczenia. Prowadzę go w taki sposób, żeby mieć z tego jak najwięcej przyjemności. Pytasz o klientów – jak mówi się o starej Pradze, to bardzo często pojawiają się złe skojarzenia, bardzo stereotypowe. Tymczasem dużym pozytywnym zaskoczeniem było to, że w tej okolicy mieszka dużo osób czytających książki, osób z kulturalnymi ambicjami. I tak jak myślałem, że będą do mnie będą do mnie głównie przyjeżdżać ludzie z innych dzielnic, to okazało się, że większość moich klientów to są mieszkańcy pobliskich ulic. Często bardzo ciekawe postaci, może nie będę mówił o nazwiskach, ale są to i pisarze, i naukowcy, i historycy sztuki, architekci, artyści – naprawdę ciekawa mozaika osobowości. Bywają oczywiście ludzie, którzy się właśnie kojarzą stereotypowo z Pragą, ale też mam satysfakcję ze spotkań z nimi, bo oni również, okazuje się, czytają książki. To, że ktoś jest alkoholikiem czy wygląda na zaniedbanego, nie znaczy, że nie czyta – często takie osoby wyciągają 5 czy 10 złotych i coś u mnie kupują. W antykwariacie mam ofertę dopasowaną do różnych możliwości finansowych.
Karolina Rychter: Masz różnorodną ofertę i zarazem super autorski wybór książek. Jak je wyszukujesz, czym się kierujesz przy wyborze?
M.G.: Książki trafiają do mnie na różne sposoby. Szeroko informuję w prasie lokalnej i internecie o tym, że prowadzę skup książek. Stale odbieram telefony i maile z propozycjami sprzedaży. Już na tym etapie robię wstępną selekcję. Potem, gdy jestem u kogoś, wybieram to, co najlepiej będzie pasowało od oferty antykwariatu.
Jak widzicie ten lokal jest maleńki, ma zaledwie 33 metry kwadratowe, z czego i tak część przeznaczyłem na galerię plakatów, więc na książki zostało niewiele miejsca. Całe szczęście, że jest to lokal dość wysoki, regały są do wysokości trzech metrów i trzydziestu centymetrów, ale i tak – miejsca jest mało. W związku z tym, muszę mieć to, co najlepsze. Staram się, żeby tu nie było przypadkowych książek. Oczywiście nie wszystkie czytałem, ale orientuje się, które książki są wartościowe, które książki są rzadkie, które mają ciekawe opracowanie graficzne. W zasadzie za każdą z książek, które stoją tutaj na półkach, kryje się jakieś dobro – czy to w treści, czy to w unikalności, czy w walorach estetycznych tego przedmiotu.
J.S.: Są takie wydania, że od razu chce się do nich podejść… Też są tak eksponowane, że od razu chce się kupić całą serię.
M.G.: Ale właśnie, moim zamiarem jest też to, żeby mieć książki na każdą kieszeń. Jeśli mam np. Dickensa na półce to widzę, że tam stoi wydanie za 10 złotych…
J.S.: Tak, widziałam – jest „Opowieść wigilijna” za 10 złotych.
M.G.: Ale jest też jakieś ładniejsze, lepiej wydane za 50 złotych. Chodzi mi o to, żeby np. licealista, który ma skromne kieszonkowe i który chce przeczytać Dickensa, nie wyszedł ode mnie bez książki.
J.S.: I jest też u ciebie kanon literatury w językach oryginalnych.
M.G.: Tak, staram się, żeby tak było. Okazuje się, że przychodzą tu nie tylko Polacy, ale jest i trochę turystów. Praga stała się atrakcją turystyczną, więc bywają u mnie obcokrajowcy. Ostatnio np. przyszła para Słowaków. Jest też sporo mieszkańców Warszawy przybyłych ze wschodu – Ukraińcy, Białorusini, Rosjanie, którzy pytają o książki albo po rosyjsku albo po angielsku. I właśnie z myślą o nich, ale też z myślą o takich bardziej ambitnych polskich czytelnikach staram się mieć wersje oryginalne. Aktualnie mam np. „Czarodziejską Górę” w ładnym, przedwojennym berlińskim wydaniu, „Imię róży” po włosku, Szwejka po czesku…
J.S.: Są też małe kieszonkowe wydania Moliera i Ionesco…
K.R.: Jest też u Ciebie sporo świetnych plakatów i wydań z książek z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Czy uważasz, że wtedy ładniej wydawano książki?
M.G.: To bardzo szeroki temat. Na pewno te wydania z drugiej połowy lat pięćdziesiątych, bo to wtedy się zaczęło takie ożywienie, kiedy się okazało, że już nie trzeba tworzyć zgodnie z zasadami socrealizmu, są bardzo atrakcyjne wizualnie, dobrze dopracowane graficznie. Ale też np. okres międzywojenny jest bardzo ciekawy. A z drugiej strony tak sobie myślę, że my z perspektywy czasu zwracamy uwagę na to, co było najlepsze, więc mamy wypaczony obraz. Okres lat dwudziestych i trzydziestych znamy z tych najlepszych okładek, najlepszych wydań, a przecież wychodziła też masa bardzo taniej literatury, czegoś zupełnie niewyrafinowanego. Gdyby spojrzeć na te lata sześćdziesiąte bardziej wnikliwie, to też powstawało wtedy sporo przeciętych projektów.
K.R.: Tak, bo lata sześćdziesiąte kojarzą nam się z ilustracjami artystów, bardzo stylowymi projektami.
M.G.: Te lata sześćdziesiąte są, tak patrząc na cały dwudziesty wiek, być może w grafice najciekawsze.
K.R.: Można też u ciebie kupić stare wydania czasopism?
M.G.: Tak. Głównie mam w ofercie to, co mi się podoba – taki mam klucz. Znajdziecie u mnie np. „Przekrój” czy miesięcznik „Ty i ja”, które sam lubię przeglądać. „Projekt” dla osób zainteresowanych sztuką i projektowaniem graficznym. Świetny jest też tygodnik „Stolica” – relacjonujący życie miasta. Ciekawią mnie w nim opisy aktualnych wydarzeń, artykuły o architekturze, historii Warszawy oraz liczne zdjęcia.
K.R.: Mamy jeszcze pytanie o zwyczaje czytelnicze, które zawsze zadajemy naszym gościom. Czy wolisz czytać na kindlu czy jednak wybierasz papierową książkę?
M.G.: Nie czytam elektronicznych wydań, nie czułem na razie potrzeby, ale słyszę ze wszystkich stron, że jest to świetne rozwiązanie, kiedy się wyjeżdża na wakacje czy podróżuje. Nie potrafię się na razie zdecydować na ten krok. Ale coraz bardziej doceniam audiobooki. Zwykle towarzyszą mi, gdy jeżdżę z rodziną w dłuższe trasy. Coraz częściej słucham też w Programie Drugim Polskiego Radia książki czytane w odcinkach. Ostatnio z dużą przyjemnością słuchałem Igora Newerly’ego „Zostało z uczty bogów”, a nie znałem tego wcześniej. Z czytaniem na głos to jest ciekawa sprawa – byłem niedawno na spotkaniu promującym najnowszy wybór wierszy Marcina Świetlickiego, wychodzi wielki tom jego 444 wierszy i te wiersze czytał Marek Lelek, który na co dzień jest lektorem, czyta listy dialogowe do filmów. Ma tak piękny głos, wywołujący podobne emocje, jakie wywołuje we mnie słuchanie Krystyny Czubówny. Teksty Świetlickiego znam z jego wykonań na scenie z towarzyszeniem zespołu, a tutaj Marek Lelek przeczytał je ciepłym, spokojnym głosem. To było takie odmienne, to była zupełnie inna poezja. Ja mam problem z czytaniem poezji i to ostatnie doświadczenie zainspirowało mnie, aby czytać sobie poezję na głos. Albo znaleźć wykonania audio poezji. Kiedyś były wydawane płyty z poezją. Ostatnio trafiłem na archiwalną płytę z wierszami Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, recytowanymi przez autora. Wiem, że Broniewski też czytał swoją twórczość. Chciałbym to znaleźć.
K.R: A co sądzisz o podkreślaniu w książkach, zaznaczaniu czy zaginaniu rogów? Czy jako czytelnik to praktykujesz? Czy też jako antykwariusz uważasz, że zbrodnia na książce?
M.G.: Ja sam tego nie robię. Ostatnio trochę się przełamuję, bo z wiekiem widzę, że mnie zawodzi pamięć. Czasami na tej ostatniej białej stronie w książce coś sobie notuję np. numer strony i hasło, co tam było ciekawego. Ale robię to ołówkiem. Raczej nie lubię podkreślania (szczególnie fluorescencyjnymi markerami!) i robienia notatek w książkach, ale z drugiej strony jako antykwariusz bardzo sobie cenię egzemplarze, gdzie są marginalia autorstwa znanych osób. To jest dodatkowa wartość.