Po lekturze pracy Oświecenie, czyli tu i teraz pod redakcją Łukasza Rondudy i Tomasza Szerszenia (Wydawnictwo Karakter, Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, Kraków–Warszawa 2021).
Lektura świetnej książki Oświecenie, czyli tu i teraz nie skłoniła mnie do pozytywnych refleksji. Budowanie paraleli między dobrze znanym mi XVIII wiekiem (ze źródeł) i lepiej znanymi czasami współczesnymi (z autopsji) podsuwa mi przed oczy wizje dystopijne[1]. I choć mocno pragnąłbym, abyśmy raz jeszcze podjęli wysiłek przepracowania dziedzictwa Oświecenia – na co nie było czasu na przełomie XVIII i XIX wieku, kiedy troską polskich elit było ocalenie państwowości lub analiza przyczyn jego upadku – nie jestem przekonany czy jest to w obecnych warunkach możliwe. W tym pesymistycznym eseju pragnę pochylić się nad refleksją czy jeszcze jesteśmy w stanie „wyjść z niepełnoletności” i zmierzyć się z naszymi największymi problemami.
Tomasz Szerszeń i Łukasz Ronduda, podejmując dyskusję nad aktualnością Oświecenia, słusznie definiują wielkie problemy naszego świata, m.in. terroryzm, zanik idei braterstwa i europejskiej solidarności, kryzysy uchodźcze, wzrost populizmu i autorytaryzmu, nieustanne zamachy na fundamentalne prawa kobiet czy wreszcie katastrofa klimatyczna[2]. Tę ostatnią chciałbym wziąć na warsztat mojego tekstu[3] i zastanowić się czy data zamykająca proces ostatecznej degradacji klimatu będzie dla naszego społeczeństwa tym, czym dla społeczeństwa szlacheckiej Rzeczypospolitej był rok 1795 (przy założeniu, że pozostanie w przestrzeni żyjący historyk, który będzie mógł wydarzenia te nazwać i porównać). Przedstawiciele „pierwszego” Oświecenia mieli bowiem (optymistyczną?) perspektywę życia w innym państwie po upadku własnego. Kładąc głowę pod topór globalnej katastrofy, mamy czego zazdrościć naszym pradziadom.
„To bowiem wiek świateł, cechujący się niespotykanym wcześniej w historii wzrostem i utrwaleniem dychotomicznego podziału na kulturę i naturę, dał początek wielkiej rewolucji przemysłowej i kapitalistycznej ekspansji”[4]. Pech chciał, że akurat ta myśl oświecenia, jak żadna inna, zakorzeniła się w naszym społeczeństwie. Czy możliwe byłoby jednak uporać się z tym zabobonem na gruncie osiemnastowiecznej myśli? Wydaje mi się, że tak, jeśli skupimy się na moim ukochanym dziecku oświecenia – prawach człowieka. Autorzy zbioru Oświecenie, czyli tu i teraz świetnie pokazują w swoich esejach, że odkrywanie praw człowieka nigdy nie było, i pewnie nie będzie, procesem zakończonym. Gdy osiemnastowieczni pisali o prawach obywatela myśleli o białych mężczyznach, dopiero późniejsi aktywiści i myśliciele twórczo rozwijali definicję „człowieka” obejmując nią kolejne grupy: kobiety, czarnoskórych, osoby homoseksualne etc. I choć w XXI wieku wciąż kwestią pozostaje równość praw, to definicja „człowieka” pozostaje dla nas jasna: obejmuje wszystkich urodzonych.
Kiedy już każdy człowiek został objęty definicją człowieka, skupiliśmy się na rozbudowie drugiego słowa ze zbitki „prawa człowieka” i poszerzaniu katalogu uprawnień wynikających z samej przynależności do gatunku ludzkiego. Wpisaliśmy tam podstawowe dla nas wartości, w tym m.in. wolność wyznania, zakaz tortur, prawo do manifestacji. Lista wciąż się rozbudowuje. W dobie kryzysu klimatycznego pojawiły się nowe pytania, na które wcześniej nie szukaliśmy odpowiedzi, jak np. to czy dostęp do wody pitnej uznajemy za prawo każdego człowieka? Dochodzimy tu jednak do pewnej ściany. Czy eksploatacja natury (choć na tak słusznym i niewinnym poziomie, jakim jest zapewnienie sobie dziennej dawki wody) może stanowić prawo człowieka? Znając historię naszej cywilizacji byłby to precedens, który pociągnąłby kolejne uprawomocnienia: prawo do prądu, prawo do ogrzewania… Czy nie jest to woda na młyn dla kapitalizmu, któremu ciężko ufać w kwestii ochrony istotnych dla nas wartości? Rozsądniejsze byłoby ponowne rozbudowanie definicji „człowieka”, jednak wychodząc już poza nasz gatunek. Być może transgatunkowe „prawa człowieka” dałyby szansę na zasypanie postawionych przez oświecenie granic między naturą a kulturą.
Muszę przyznać, że wisi nad tym esejem duch Marksa, trzymającego w kieszeni bon mot o powtarzającej się historii. Jeśli mielibyśmy zestawić lekcję polskiego Oświecenia ze współczesnymi nam czasami, to gdzie szukalibyśmy analogii? W społeczeństwie, które nie widzi realnych problemów dotykających ich wspólnoty? Za współczesnych wychowanków Collegium Nobilium Konarskiego uznalibyśmy wówczas Młodzieżowy Strajk Klimatyczny. Porównanie to stawia nam przed oczami wizję długiego oczekiwania na dopuszczenie do głosu i wzięcie sprawy w swoje ręce. Uczniowie Konarskiego odegrali bowiem swoją rolę dziejową dopiero podczas Sejmu Czteroletniego 1788–1792, czyli pół wieku po otwarciu tej placówki.
I tu dochodzimy do kolejnej cechy polskiego oświecenia, którą określiłbym archaizmem: „niewczesność”. Jedno z uroczystych dni w naszym kalendarzu państwowym – Święto Narodowe Trzeciego Maja, upamiętnia konstytucję, która odegrała w historii o wiele większą rolę jako symbol niż jako funkcjonujący akt prawny. Zrzucenie rosyjskiego protektoratu i stworzenie racjonalnych ram funkcjonowania państwa wychodzące z przekonania, że „los nas wszystkich od ugruntowania i wydoskonalenia konstytucyi narodowej jedynie zawisł”[5], stało się opowieścią, którą żywili się Polacy pod zaborami. Dla osób uczestniczących w wydarzeniach Sejmu Wielkiego Ustawa Rządowa stała się nauczką o tym, że sąsiednie mocarstwa nie życzą sobie wzmocnienia państwa polskiego i są w stanie zbrojnie spacyfikować dążących do suwerenności Polaków. Twórcy reformy państwa stali się w ten sposób jednymi z autorów jego ostatecznego upadku.
W XVIII wieku (jeszcze przed dziełem Sejmu Wielkiego) Stanisław August widział dwa sposoby ratowania państwa: „należy oświecać umysły i wyczekiwać okoliczności. Te ostatnie zależą od Boga i mogą zarówno pojawić się nagle, jak w czasie bardzo odległym”[6]. Pokolenie młodych adeptów polskiego oświecenia doczekało się na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XVIII zaistnienia obu tych czynników, jednak okoliczności (tj. korzystna sytuacja międzynarodowa) nie trwały długo[7]. W efekcie rozbioru Rzeczypospolitej, polska myśl oświecenia kwitła odmiennie niż we Francji. Nad Sekwaną oświecenie rozwijano bowiem w jeszcze sprawnej i jeszcze silnej monarchii absolutnej. Polacy natomiast kontemplowali sprawy oświecenia na zgliszczach własnej państwowości. „W trumnie I Rzeczypospolitej – pisze Ryszard Przybylski – zanurzyli swe ręce najpierw klasycy i prawdziwy koniec Królestwa Polskiego nastąpił dopiero wówczas, kiedy w tym świętym prochu znaleźli oni wartości, które pozwoliły narodowi rozpocząć nowy żywot, kiedy doszukali się ziarna naszego nowego żywota. Klasycyzm to święta stypa na grobie ojczyzny, podczas której osierocony naród włączył się ponownie w życie, aby trwać, walczyć i zwyciężać”[8].
Stypo! Z całym szacunkiem, nie jesteś moim ulubionym typem imprezy.
[1] Bo nie wiem jak we współczesnych czasach odpowiedzieć na pytanie Autorów książki: „jak zachować obietnicę szczęścia, utopijny horyzont (…)?”, Oświecenie, czyli tu i teraz, red. Ł. Ronduda, T. Szerszeń, Kraków–Warszawa 2021, s. 14.
[2] Ibidem, s. 17.
[3] Reszta wymienionych problemów, choć kluczowa dla funkcjonowania społeczeństwa i boleśnie realna dla konkretnych osób, nie rysuje przed nami tak katastroficznej wizji, jak perspektywa procesu destrukcji zwieńczonego wyniszczeniem planety do takiego stopnia, w którym wyginięcie człowieka stanie się nieuchronne.
[4] Ibidem, s. 13.
[5] Konstytucja 3 maja 1791, wyd. A. Grześkowiak-Krwawicz, Warszawa 2018, s. 61.
[6] „[…] il n’y a pas que deux remèdes: il faut élairer les esprits et des circonstances. Le dernier depend de Dieu et peut devenir subit, tout comme il peut être très long à venir”; cyt. za: J. Michalski, Dwie misje księcia Stanisława, w: tegoż, Studia historyczne z XVIII i XIX wieku, t. 1, red. W. Kriegseisen, Z. Zielińska, Warszawa 2007, s. 392.
[7] Sytuacja nasza różni się jednak od sytuacji ludzi wieku świateł. Chociaż postulat edukacji jest dla nas wciąż aktualny, to nie mamy czasu na wyczekiwanie sprzyjających okoliczności. One już minęły. Wiele skutków degradacji klimatu jesteśmy już w stanie odczuć na naszej skórze. Mając przed oczami negatywne efekty naszych działań, chciałoby się powtórzyć słowa Stanisława Augusta, które pisał o Rzeczypospolitej w dobie konfederacji barskiej, nadając im dzisiaj nieco innego sensu (co Czytelnik łatwo uczyni z kontekstu tego artykułu): „Przestańmy szarpać dłużej powszechną matkę naszę, a niech przynajmniej po tej szkodzie, jeżeli to być może, Polak będzie mądrym”, Stanisław August, Suum cuique, wyd. P. Skowroński, w: Królewskie diagnozy. Pisma publicystyczne Stanisława Augusta, Warszaw 2019, s. 135.
[8] R. Przybylski, Klasycyzm, czyli Prawdziwy koine Królestwa Polskiego, Warszawa 1983, s. 105
Piotr Skowroński, absolwent Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego, współpracownik Instytutu Historii PAN, adiunkt w Dziale Badań Naukowych Muzeum Łazienki Królewskie; zajmuje się historią polityczną Rzeczypospolitej w drugiej połowie XVIII w., publikował m.in. w „Kwartalniku Historycznym” i „Pamiętniku Teatralnym”. Mieszczuch, boi się owadów, ma alergie na wszystko, co tylko możliwe, ciągle próbuje zaprzyjaźnić się z naturą.
Ilustracja do eseju: Christopher Norton (czynny 1760-1799) według Franciszka Smuglewicza (1745-1807), „Wnętrza grobów etruskich z okolic Tarkwinii”, 1765-1767. Akwaforta, Inw.zb.d. 20490 – z cyfrowego zbioru Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie (http://prasa.artmuseum.pl/informacja_prasowa.php?link=oswiecenie&l=0)