Przekazać emocje

Z Bartoszem Anczykowskim rozmawiają Joanna Szumańska i Karolina Rychter

Fot. Paweł Czarnecki.

Joanna Szumańska: Co najbardziej interesuje Cię i fascynuje w twoim zawodzie?

Bartosz Anczykowski: To jest złożona sprawa. Teraz, od czterech lat, można powiedzieć, że przeszedłem na drugą stronę – nie jestem czynnym artystą baletu, tancerzem, tylko pedagogiem, choreografem. Kiedy byłem tancerzem to największą ekscytacją i fascynacją były nowe wydarzenia, nowe spektakle i branie w nich udziału, kreowanie nowych ról. To jest w ogóle największym atutem bycia artystą. Natomiast teraz, kiedy uczę, przekazuję swoją wiedzę, to największą radością, nagrodą, jest to kiedy się widzi, że to przynosi rezultaty. To, że dzieci czy młodzież czy nawet dorośli połykają bakcyla, fascynują się tańcem, baletem i staje się on nieodzowną częścią ich codziennego życia. Niekiedy też przechodzą na stronę zawodową. Dwa lata temu założyłem też swój teatr tańca Passio i to jest w tej chwili – można powiedzieć w przenośni – moje małe dziecko, które pielęgnuję. Zaczęliśmy zupełnie od zera, to są wszystko ludzie z wielką pasją do tańca, ale amatorzy i staramy się wykorzystywać tą pasję, to ich zaangażowanie do tworzenia wydarzeń artystycznych. To nie są spektakle baletowe, tylko spektakle w technice tańca współczesnego, modern jazz, natomiast mamy ich coraz więcej na swoim koncie i, co najważniejsze, ludzie nas zaczynają dostrzegać i zapraszać na różnego rodzaju wydarzenia. I to jest w tej chwili coś, co mnie bardzo fascynuje, napędza, mobilizuje do dalszej pracy. Bo nie ukrywam, że jest jej dużo. W szczególności teraz, kiedy przygotowujemy nowy spektakl, siedzę po nocach i tworzę, skracam, przycinam muzykę. Muszę zrobić trailery itd. Czyli nie tylko założyć kostium, prowadzić próby i układać choreografię, ale też muszę robić wiele rzeczy sam, bo na razie jesteśmy taką małą rodziną i nie mamy jakiegoś specjalnego zaplecza, musimy robić wszystko własnym sumptem. Jest to wyzwanie, ale jest też potem wielka radość jak się udaje. Myślę, że jest to teraz moja największa fascynacja i to, co daje mi taką pozytywną energię. Ta chęć tworzenia. Wcześniej wydawało mi się, że jest to niemożliwe, uważałem, że tancerz raczej nie może tworzyć spektakli. Dziwiłem się zawsze, kiedy ktoś tańcząc brał się za tworzenie choreografii. Ale to przyszło samo z siebie, w pewnym momencie nie wiem, czy człowiek dojrzewa do tego, czy po prostu czuje takie powołanie i zaczyna coś czuć w sobie, jakąś niezwykłą moc do tworzenia, innego tworzenia.

Karolina Rychter: To ja chciałam tu zapytać o to, czym się inspirujesz tworząc choreografię, reżyserując spektakl? Czy są to inspiracje bardziej filmowe, muzyczne czy może literackie? Bo taka praca wymaga szukania pomysłów.

B.A: Do tej pory   te spektakle, które tworzyłem są bardziej można by powiedzieć abstrakcyjne. Chociaż może abstrakcyjne to jednak za dużo powiedziane, ale w każdym razie nie są oparte na jakiejś fabule, nie są oparte na literaturze, przede wszystkim są oparte na emocjach. A emocje nie są abstrakcyjne, są zrozumiałe dla każdego widza – każdy je odczuje trochę inaczej, ale to jest właśnie w tym piękne i interesujące. Bardzo mi zależy przede wszystkim na budowaniu więzi z odbiorcą. Członkowie naszego teatru to są ludzie, którzy na co dzień zajmują się zupełnie innymi rzeczami. Mamy w zespole panią prokurator, mamy panią doktor, mamy panią, która zajmuje się promocją wydarzeń artystycznych. Także zupełnie różne osobowości. I jestem tego świadomy, że pewnych rzeczy nie da się z tymi artystami osiągnąć tak jak z zawodowymi tancerzami, ale tym, co mogą zrobić genialnie to przekazać emocje. Nawet bardziej niż wyszkolony artysta baletu, bo są bardzo naturalni. I to przede wszystkim inspiruje mnie do tworzenia spektakli. Aczkolwiek teraz myślę – i chcemy rozpocząć nad tym prace w kwietniu – nad nowym spektaklem, który będzie miał stricte określoną fabułę i będzie inny niż dotychczasowe. Jeśli chodzi o muzykę to też szukam słucham dużo muzyki, dużo wyszukuję, ale każdy fragment musi być nie tyle bardzo charakterystyczny, co oddawać emocje. Dotykać serca, duszy odbiorcy. Musi być przekaz. Nie zawsze jest ona łatwa, ale musi docierać do szerszego grona odbiorców. Bo to i młodzież i dorośli, a czasami i dzieci przychodzą na spektakle. Więc staramy się to przekazać tą treść emocjonalną.

J.S: Ale balet klasyczny jest ciągle ważny?

B.A: Oczywiście. Balet klasyczny jest podstawą do każdego rodzaju tańca. Mówi się, że dobry tancerz klasyczny, tancerz baletowy poradzi sobie w każdej technice. I tak jest rzeczywiście. My tutaj prowadzimy z naszą młodzieżą, z Passio czy z dorosłymi lekcje baletu. I kto chodzi na balet to widać, że ma większą łatwość w poruszaniu się, przede wszystkim większą łatwość w zrozumieniu swojego ciała. Tak też jest w balecie, w tańcu zawodowym: zaczynamy od baletu, od klasyki. Dopiero później uczymy się innych technik. Nie możemy zacząć od tańca współczesnego. Powoli, małymi krokami…I często po kilku latach okazuje się, że rzeczywiście bardziej nam pasuje taniec współczesny. Natomiast możliwość posiadania świadomości ciała, którą pozyskujemy dzięki sztuce baletowej, bo to tam się uczymy wyczucia pozycji, tego, jak powinny pracować mięśnie, dyscypliny, okazuje się potem bardzo przydatna w innych dziedzinach tańca. Nawet w tańcu takim jak towarzyski. Uczę dużo osób, które na co dzień  mają styczność właśnie z tańcem towarzyskim, ale stwierdziły, że balet jest im potrzebny,  żeby osiągnąć tam jeszcze lepsze efekty. Podobnie jest z łyżwiarzami i z gimnastykami artystycznymi. Balet jest obecny i potrzebny wszędzie, czy tego chcemy czy nie.

K.R: A jak w twoim życiu się pojawił balet? Kiedy to się zaczęło i kiedy poczułeś, że  jest to twoja droga życiowa?

B.A: To jest długa historia (śmiech). Moja mama była uczennicą szkoły baletowej, później przez krótki okres czasu tańczyła, a potem poświęciła się pedagogice. Była pierwszą absolwentką Wydziału Pedagogiki Baletu Uniwersytetu Muzycznego Chopina i uczyła w Państwowej Szkole Baletowej. Często jej towarzyszyłem jak byłem małym chłopcem, bywałem na zajęciach, na lekcjach. Miałem też okazję być z nią w teatrze. I pamiętam, to był chyba Czerwony Kapturek, tak to przeżywałem siedząc na widowni, że w trakcie spektaklu wstałem i chciałem wejść na scenę do tych wszystkich postaci i zatańczyć. Byłem też strasznie oburzony i przejęty tym co się tam dzieje, że wilk zaraz zje babcię, poniosły mnie zupełnie emocje. Potem poszliśmy z mamą za kulisy i mogłem zobaczyć jak to wszystko wygląda, jak to jest wszystko olbrzymie, jaka to magia, te kostiumy, scenografia no i przede wszystkim aktorzy… Mogłem dotknąć Wilka i Czerwonego Kapturka i się okazało, że to są przebrani ludzie, tancerze (śmiech).  Ale to było dla mnie mniej zrozumiałe, najważniejsze były emocje. To trwało jakieś trzy-cztery lata. Poszedłem do szkoły muzycznej. Udało mi się do niej zdać. Ale jej wybór był spowodowany tym, że rodzice nie chcieli żebym chodził do zwykłej, rejonowej podstawówki, w której wtedy było z osiem pierwszych klas. A w tej szkole muzycznej były tylko dwie. Udało mi się zdać egzamin no i uczęszczałem do tej szkoły i grałem na fortepianie. Ale czułem, że to nie bardzo jest mój styl, że to nie jest moje powołanie. Zresztą trudno mówić o powołaniu jak ktoś ma siedem lat, ale ja byłem zawsze bardzo ruchliwy i uwielbiałem uprawiać sport, prowadziłem taki bardzo aktywny tryb życia, nawet jako mały chłopiec. No a tutaj trzeba było grać na fortepianie przez pięć-sześć godzin dziennie. To zupełnie nie było dla mnie, ale trwałem w tym pierwszy rok, drugi i trzeci. Wiedziałem, że po trzeciej klasie szkoły podstawowej można zdawać egzaminy do szkoły baletowej. I pamiętam to jak dziś jak powiedziałem do rodziców ,,Bardzo proszę, ja chcę iść do szkoły baletowej, bo chcę być sławny”. Mój tata powiedział: ,,Tak synu, dobrze”. Natomiast mama: ,,Nie, to jest tak ciężka praca, ja to znam. Musimy to jeszcze przemyśleć. Nie będziesz miał dzieciństwa, bo to się wiąże z pobytem w szkole od rana do wieczora”. Ale ja byłem uparty, mówiłem: „nie interesuje mnie to, chce iść do szkoły baletowej”. I tata powiedział: ,,Dobrze, ja z tobą pojadę”. I to były takie czasy, że naprawdę do Szkoły Baletowej na jedno miejsce było kilkudziesięciu chętnych. Pamiętam te egzaminy, które odbywały się przez dobre kilka miesięcy. Na niektórych rekrutacjach było po kilkaset osób z całej Polski. To było duże wyróżnienie. Pierwsze te rekrutacje przeszedłem, potem kolejne i kolejne no i okazało się wreszcie, że się dostałem do tej Szkoły Baletowej. Mama musiała się pogodzić z moją decyzją, zresztą też bardzo mnie wspierała potem przez te wszystkie lata. Ale chciała mi pewnie oszczędzić dzieciństwo, bo jest to bardzo piękny, ale bardzo trudny zawód.

J.S: A co właśnie takiego daje balet? Bo mówi się, że on uczy bardzo pokory, dyscypliny, takiego też  trochę twardego  charakteru.  I co obserwujesz u osób u dorosłych osób, które zapisują się na lekcje baletu, co im to daje? I co ludzi nagle pcha, by w dorosłym życiu zacząć się uczyć baletu?

B.A: Mogę tylko powiedzieć to, co słyszę od ludzi – od młodzieży czy dorosłych. Bo sam nie będę chyba zbyt obiektywny, bo jestem od dziesiątego roku życia związany z baletem. Balet nauczył mnie pokory, szacunku do siebie, do pracy, ale przede wszystkim szacunku do innych ludzi. Tego, że nie ma złego dnia, nie ma wymówek, tylko zawsze trzeba do każdego dnia, każdego wydarzenia podchodzić z pokorą i przede wszystkim, że nie można sobie odpuszczać, nie ma pobłażania i nie ma litowania się nad sobą. Ale tym, co jest piękne w balecie jest to, co widzą ludzie, którzy przychodzą do teatru.  Że jest to sztuka bardzo delikatna, zwiewna, ulotna, magiczna. Widz nie odczuwa, nie widzi, że to wszystko wiąże się z ciężką pracą, z dużym wysiłkiem, poświęceniem tylko widzi to piękno. I co najważniejsze, i myślę, że to też ludzi  przyciąga do tego, by rozpocząć przygodę z baletem, postawa tancerza jest widoczna też na zewnątrz, człowiek, który jest związany z tańcem, zupełnie inaczej się prezentuje, zupełnie inaczej się porusza, zupełnie inną ma świadomość swojego ciała. Balet pomaga przede wszystkim w dobrym samopoczuciu. Jesteśmy przyzwyczajeni do luźnego sposobu poruszania się, a w balecie wszystko jest wyniosłe. Panie często wybierają balet, a nie siłownię. Balet daje poczucie, że robimy coś pięknego. Wiele małych dziewczynek marzy, aby być baletnicą, baleriną jak one to nazywają. Marzą, aby wystąpić na scenie.

J.S: W różu oczywiście (śmiech).

B.A:  Tak,  w różu oczywiście (śmiech) i na paluszkach albo na puentach, to jest spełnienie marzeń. Natomiast czasami jest tak, że nie wszyscy mieli możliwość spróbowania baletu w dzieciństwie i chcą to nadrobić w życiu dorosłym. I nie znam osoby, która by nie spróbowała i której by się nie podobało. Jest to wrażliwa sztuka i nie trzeba mieć aparycji, tylko trzeba mieć pasję i w każdym wieku można rozpocząć tę przygodę z baletem. Oczywiście na pewnym stopniu.

Fot. Paweł Czarnecki

K.R: Chciałyśmy jeszcze zapytać o powiązania baletu z innymi dziedzinami sztuki, a w szczególności jego związki z literaturą. Mówiłeś, że dla Ciebie ważne są emocje w tańcu. Czy balet i choreografia może opowiadać historię? Jest dużo spektakli baletowych, np. „Romeo i Julia”, w którym występowałeś, czy „Dziadek do orzechów”, gdzie bazą jest dzieło literackie, do tego powstaje muzyka. Na ile tańcząc da się opowiedzieć historię?

B.A: Właściwie zaczęło się od spektakli opartych na literaturze, to właściwie były zalążki baletu. Pierwszy był balet romantyczny. Wszystkie kolejne balety, w szczególności balety rosyjskie, to były produkcje oparte na literaturze. Jeśli dawno temu, ktoś w ten sposób zrealizował spektakl i zrobił to w sposób bardzo czytelny, czyli nie może być wielką trudnością przekazanie treści utworu literackiego i tych emocji poprzez taniec. Myślę, że poprzez taniec klasyczny, ale taniec współczesny też, możemy odczytać kto jest kim, kto kreuje jaką rolę, jaką jest postacią. To nie jest trudne i myślę, że dużo trudniejsze jest zrobienie spektaklu abstrakcyjnego, który nie ma określonej treści, ale musi pokazać dane emocje.

J.S: Ale dla widza to jest trudniejsze, bo nie ma punktu odbicia, literatury, którą zna.

B.A: Co jest istotne i ważne, w spektaklach opartych na literaturze mamy wspaniałą muzykę wielkich kompozytorów. Ta muzyka się nie zmienia, kojarzymy ją.

J.S: Tak jak „Jezioro łabędzie”.

B.A: Tak albo „Dziadek do orzechów”. Ta muzyka też pomaga w odbiorze. Jeżeli chcielibyśmy teraz stworzyć np. „Jezioro łabędzie” z inną muzyką, to po pierwsze, myślę, że byłby wielki skandal, to na pewno, a po drugie, to nie byłoby takiego odbioru.

J.S: Bo lubimy oglądać to, co już dobrze znamy.

B.A: Tak, bo to jest dla nas oczywiste. Muzyka tworzy jedność z historią. Balet „Romeo i Julia” jest zawsze do muzyki Prokofiewa. Zawsze. Inscenizacje są różne. Miałem przyjemność tańczyć w trzech różnych choreografiach, jedna to była w Scottish Royal Ballet, druga Emila Wesołowskiego w Operze Narodowej w Warszawie, a trzecia – Krzysztofa Pastora z Polskim Baletem Nardowoym. Trzy zupełnie inne inscenizacje, natomist muzyka jest jedna.

K.R: Jak się kreuje postać z kanonicznego działa literackieg, kiedy jest cała tradycja za tym?

B.A: To zależy czy to jest spektakl, który już istnieje, bo wtedy mamy materiały poglądowe. Możemy rozmawiać z choreografem czego od nas oczekuje i jakie ma potrzeby. Zupełnie inaczej jest jeżeli tworzymy spektakl od podstaw. Nawet jeśli jest to działo znane. Wtedy choreograf chce, abyśmy mu trochę siebie narzucili, wtedy jest więcej nas, to jest bardziej autentyczne i interesujące. Przygotowując się do każdej roli wracałem do literatury, do historii. Dużo oglądałem i wyszukiwałem tego, co jest dla mnie najcenniejsze, najistotniejsze, aby być bardziej spójny z tą rolą. Komunikowałem się z choreografem, bo każdy choreograf ma swoją wizję i nie zawsze chce, aby pewne charakterystyczne cechy były widoczne. Czasami coś innego jest dla niego ważniejsze, bo to on jest tą decyzyjną osobą. Natomiast wszystkie materiały dostępne są bardzo ważne. Musi artysta wiedzieć o czym tańczy. To jest podstawa. Nie możemy kreować roli nie znając jej. Musimy ją przemyśleć, aby pokazać emocje, ponieważ sam ruch nie przekaże emocji. Warsztat każdy tancerz ma, ale nie wszyscy mają „to coś”, tą charyzmę. Tak samo jest z aktorami. Publiczność przychodzi, aby obejrzeć tego jednego aktora. Drugi jest niezauważalny. Musi być „to coś”.

J.S: Mówi się, że nie ma małych ról.

B.A: Tak, dokładnie. Miałem taką sytuację w „Kopciuszku”, bo oprócz roli sióstr, kreowałem rolę Napoleona. To jest epizod, który trwa parę minut. Pojawiły się recenzje i rzeczywiście wybrzmiewała kreacja Napoleona. Ludzi w głos śmiali się na widowni. Najtrudniejsze jest kreowanie roli, która musi być zabawna. Zabawna, ale bez uśmiechu, bez mowy, samym gestem. Ten Napoleon właściwie nie chodził, on praktycznie stał, robił minę komiczną i przybierał pozę z charakterystycznym przegięceim do tyłu….. To jest dużo dużo trudniejsze, takie zbudowanie emocji niż np. emocje płaczu.

K.R: Chciałyśmy jeszcze zapytać o Twoje praktyki czytania. Czy w Twoim życiu, w ramach relaksu, jest czas na książki?

B.A: Gdy nie miałem rodziny, to czytałem bardzo dużo. Książki były odskocznią od rzeczywistości. Teraz tego czasu jest coraz mniej. Mam syna pełnego energii i brakuje mi tego czasu. Od rana do późna pracuję i moje czytanie jest ze Stasiem. Jest wiele pozycji w literaturze dziecięcej, które są bardzo ważne i istotne, które interesują i małego czytelnika i rodzica. Ale czekam, mam odłożone książki, które pewnie latem najprędzej przeczytam. Dla mnie ważne jest, aby mieć spokojną głowę i myśli, tak samo mam z kinem.

K.R, J.S: Bardzo dziękujemy za rozmowę.

B.A: Dziękuję bardzo.


Bartosz Anczykowski – absolwent Ogólnokształcącej Szkoły Baletowej im. Romana Turczynowicza w Warszawie. Laureat wielu konkursów baletowych w Polsce i za granicą.W latach 2000-2009 pierwszy solista Thuringen Ballet w Niemczech. Od wrześna 2009 roku solista Polskiego Baletu Narodowego Teatru Wielkiego Opery Narodowej w Warszawie. W swojej karierze występował na wielu scenach świata: Niemcy, Francja, Monte-Carlo, Włochy, Dania, Szwajcaria, Bułgaria, Rosja, Chiny, USA .Współpracował z najwybitniejszymi choreografami .