Natężenie tak w anielstwie, jak w diabelstwie.

Rozmowa Joanny Szumańskiej z dramaturżką Julią Holewińską o spektaklu „Matka Joanna od Aniołów”.

 Historia ,,Matki Joanny od Aniołów” oparta jest na autentycznych wydarzeniach, które miały miejsce w XVII-wiecznym klasztorze w Loudun we Francji. Opisał je Aldous Huxley w książce „Diabły z Loudun” (1952), która stanowiła inspirację dla dramatu Johna Whitinga zatytułowanego „Demony” (1961).  Tematem tym zachwycił się również Krzysztof Penderecki i w oparciu o tę sztukę napisał operę „Diabły z Loudun” (1969). Na podstawie tekstu Huxleya zrealizowano także film „Diabły” w reżyserii Kena Roussela (1971).

Z tymi historiami łączy się opowiadanie Jarosław Iwaszkiewicza „Matka Joanna od Aniołów” (1943). Pisarz przeniósł jednak miejsce akcji zbiorowego opętania sióstr urszulanek z Loudun do miasteczka na krańcach Rzeczypospolitej – Ludynia. W rękopisie Iwaszkiewicza widnieje motto z „Peyotlu” Stanisława Ignacego Witkiewicza: „Chodzi o natężenie tak w anielstwie, jak w diabelstwie – a tego brak jest naszej literaturze”. Tym cytatem opatrzono „Matkę Joannę od Aniołów” w tomie „Nowa miłość” i inne opowiadania, w trzech wydaniach: 1946, 1947 i 1949 (P. Pawlak, Vitkatius febris epidemici. Pacjenci zero, nosiciele, drogi zakażeń, wykład z prezentacją, Muzeum Pomorza Środkowego, Słupsk, 19 września 2020). Ale motto z Witkacego określa tematykę aż trzech utworów pisarza: „Matki Joanny…”, „Pod Akacjami” oraz „Kościół w Skaryszewie”. W każdym z tych opowiadań pojawia się motyw „wzięcia na siebie cudzego grzechu, wyręczenie w popełnieniu zbrodni, faustowski pakt ze złem” (cyt. za: R. Papieski, Podkowa Leśna na literackiej mapie Polski, „Podkowiański magazyn kulturalny” nr 73, wiosna-lato 2015).

Na podstawie opowiadania Iwaszkiewicza, Jerzy Kawalerowicz i Tadeusz Konwicki, napisali scenariusz do filmu „Matka Joanna od Aniołów” (1960). Ten niezwykle ważny dla historii polskiego kina film, stał się inspiracją dla spektaklu pod tym samym tytułem dla Teatru Narodowego w Warszawie (reżyseria Wojciech Faruga, dramaturgia Julia Holewińska). Oprócz filmowego scenariusza wykorzystano w spektaklu m. in. fragmenty tekstów: „Powrót Odysa” Stanisława Wyspiańskiego, „Pchła, Waleta żalu zabraniająca” Johna Donne’a, „Żywot św. Katarzyny ze Sieny” Rajmunda z Kapui, „Odysei” Homera, modlitwę „Ojcze nasz”w języku aramejskim oraz poezję barokową.

***

Spektakl „Matka Joanna od Aniołów” otwiera się przed widzami czarnym, zwęglonym stosem księdza Garnca.  Dookoła widnieją wielkie, popękane i osmolone belki. Jest ciemno, duszno i przytłaczająco, a w powietrzu czuć niepokój. W centrum umieszczono wielką lampę, której otok świeci zimnym ostrym światłem i przywodzi na myśl aureolę, pod którą rozegra się większa część spektaklu. W tle zainstalowano zwierciadła, które odbijają widoki ze sceny i sylwetki widzów. Dzięki takiemu zabiegowi odbiorcy zostaną za chwilę wchłonięci w sferę spektaklu. Lustra te są jednak nieostre, więc widzenie nie jest pełne, są to raczej refleksy, chwilowe i nieco zdeformowane odbicia.

Bardzo wysmakowana estetycznie scenografia Wojciecha Farugi mocno wpłynęła na siłę spektaklu, który został znakomicie zbudowany przez dramaturżkę Julię Holewińską. W sposób czytelny ukazali oni znaną historię egzorcysty ojca Suryna, który przybywa do klasztoru w Ludyniu z zadaniem wypędzenia demonów z Matki Joanny od Aniołów. W bardzo ciekawy sposób Faruga i Holewińska osadzili dramat wokół trzech głównych historii: Matki Joanny i księdza Suryna, siostry Małgorzaty i Chrząszczewskiego oraz parobków: Juraja i Kaziuka.

Aby wnikliwiej przyjrzeć się filmowej adaptacji „Matki Joanny…” zaprosiłam Julię Holewińską do rozmowy o spektaklu, a także o literaturze i jej rytuałach związanych z czytaniem.

Fot. Magda Hueckel/ Archiwum Artystyczne Teatru Narodowego

Joanna Szumańska: Czy „Matka Joanna od Aniołów” to Twoje ulubione opowiadanie Jarosława Iwaszkiewicza?

Julia Holewińska: Nie. Wolę „Panny z Wilka”, ale na scenę, szczególnie dziś, wolałam adaptować „Matkę Joannę…”.

J.S: Jak wyglądała Twoja praca nad tym spektaklem?

J.H: Od samego początku punktem wyjścia dla nas była adaptacja filmowa „Matki Joanny…” w reżyserii Jerzego Kawalerowicza. Filmowa „Matka Joanna…” wymagała jednak nowych decyzji. Z reżyserem Wojciechem Farugą zaczynaliśmy od pracy nad tekstem i jako dramaturżka starałam się dać reżyserowi bazę intelektualną, więc czytaliśmy dużo o mistyczkach, m. in. o św. Katarzynie ze Sieny i św. Teresie z Avila, ale też poezję barokową.  Moja praca polegała w głównej mierze na pilnowaniu sensów. 

J.S: Trzy historie, trzy wątki, które pojawiają się w Waszym spektaklu nie istniały tak silnie w filmowej adaptacji „Matki Joanny…”?

J.H:Tak. Oczywiście historia miłosna Matki Joanny i Suryna jest tą główną, ale chcieliśmy pokazać równolegle wątek Małgorzaty i Chrząszczewskiego oraz parobków. Tadeusz Konwicki i Jerzy Kawalerowicz nie pokazali historii Juraja i Kaziuka, a to miłość homoseksualna, którą naszym zdaniem należy czytać przez biografię Iwaszkiewicza.

J.S: Moim zdaniem „Matka Joanna…” Kawalerowicza jest antykobieca, inna niż zaproponowana przez was w Teatrze Narodowym w Warszawie.

J.H:Dla mnie „Matka Joanna…” jest o wolności i namiętności. Szukając z Wojtkiem Farugą tego, o czym jest ten tekst, doszliśmy do wniosku, że jest to o wolności. To właśnie kobiety uwięzione w klasztorze są paradoksalnie wolne. Opętanie daje im wolność. Ten tekst jest też o miłości. Iwaszkiewicz zawsze podskórnie pisze o miłości.

J.S: W waszym spektaklu kobiety są bardzo silne. Mężczyźni są słabi, a ksiądz Suryn jest bardzo kruchy egzystencjalnie.

J.H: (śmiech) tak! I na koniec, kiedy Matka Joanna wchodzi cała na biało i zostaje wyniesiona, to wszyscy mężczyźni, żywi bądź martwi, są u jej stóp.

J.S: Skąd pomysł, aby Matka Joanna została niesiona przez mniszki? Aby była tak wywyższona. Przez cały spektakl obserwujemy Matkę Joannę, która pragnie być w centrum uwagi, wywyższa się i utrzymuje, że to ona właśnie jest najbardziej opętana.

J.H:Ten pomysł pojawił się stosunkowo późno. Matka Joanna w pewnym momencie mówi do księdza Suryna: „Chcesz mnie uczynić taką samą zakonnicą – jak ojciec mój chciał mnie uczynić córką, matką, żoną – chcesz mnie widzieć modlącą się z rana, w południe i wieczorem, chcesz, abym jadała fasolę w oleju, codziennie. I co mi za to obiecujesz? Zbawienie? Ja nie chcę takiego zbawienia. Jeżeli nie można być świętą, to lepiej już być potępioną”. Dla mnie są to słowa, które towarzyszą wielkim postaciom. To jest pragnienie flaubertowskie, mogłaby to powiedzieć Emma Bovary czy moja ukochana Anna Karenina – wielka bohaterka Tołstoja. Zresztą Emma Bovary ma epizod opętańczy i też pragnie zostać świętą. Matka Joanna mówi wprost: chcę być albo świętą albo potępioną.

J.S: Właśnie. Matka Joanna jest bardzo silna. Ojciec Suryn, jak pisał Iwaszkiewicz „chętnie obserwował stan swojego ducha”, był pełen lęku i wątpliwości, a spotkanie z Joanną przeraziło go i w efekcie wyprowadziło jego umysł z równowagi. Zachowanie Matki Joanny było wstrząsem dla jego świata. Egzorcysta kuszony jej ciałem zaczął sobie zdawać sprawę, że natura ludzka zaczyna być w nim silniejsza. Ksiądz Suryn zaczyna widzieć w Joannie kobietę, a ona w nim mężczyznę. Suryn grzeszy, aby ją ocalić, a jego strach jest głównie o to, że demon może powrócić do jej ciała. Zwraca się nawet na koniec do siostry Małgorzaty z prośbą: „Powiedz, siostro, matce Joannie, że to wszystko dla niej. Rozumiesz, dla jej dobra, żeby ją ocalić… aby szatanów zatrzymać przy sobie… bo chcieli do niej wrócić… rozumiesz? Powiedz, powiedz… Nie zapomnij… powiedz, że to z miłości…”

JH: My zrobiliśmy z tego ekstrakt. Zostawiliśmy tylko ostatnie zdanie. Miłość ma tu ogromną, nieludzką siłę.

J.S: Czy któraś z postaci „Matki Joanny…” wydawała Ci się tak zupełnie wyjątkowa?

J.H: Zawsze staram się patrzeć na każdą z postaci równo i szukać w każdej czegoś wyjątkowego. Dużą czułością darzę małe postaci, np. Juraja i Kaziuka czy karczmarkę. To w jej usta wkładamy fragment Homera o syrenach. U Iwaszkiewicza to Wołodkiewicz jest figurą sprawczego diabła, myśmy to trochę poprzesuwali, zależało nam, żeby to kobieta, właśnie karczmarka więcej widziała i popychała postaci. Dla mnie teatr jest zawsze pracą wspólną, więc staram się wypełnić każdą z postaci. Pozostawienie postaci z niedosytem, byłoby dla mnie – jako dramaturżki i dramatopisarki – w pewnym sensie niemoralne.

J.S: Czy karczmarka, zagrana wspaniale przez Aleksandrę Justę, pełni rolę antycznego chóru? Kiedy słuchałam tekstu, który wypowiada one ze sceny, przypomniały mi się tragedie antyczne np. Ajschylosa i „Odys gość…” Cezarego Wodzińskiego.

J.H:Tak. To jest gdzieś antyczna opowieść o miłości i o tym, że oddajemy siebie, aby być wolnym albo świętym.

J.S: Słowa karczmarki stanowią komentarz do zdarzeń dramatycznych, jest ona obiektywnym obserwatorem zdarzeń. Kiedy na samym początku karczmarka spotyka księdza Suryna, zwraca się do niego słowami: „oj biedny Ty, oj biedny”. Jej słowa wzbudzają niepokój i napięcie, są złowróżbne. Ale karczmarka wydaje się nie do końca obiektywna. Ciekawy jest zabieg, i dla mnie zaskoczeniem była ta scena, w której karczmarka najpierw z troską przeszukuje głowę młodego Juraja w poszukiwaniu wszy, a potem, po kilku scenach, z równą troską głowę Suryna cytując fragment „Odysei” Homera o syrenach.

J.H:Bo Juraj to w pewnym sensie młody Suryn.

J.S: (śmiech) no właśnie! Miałam przeczucie, że Juraj to jego młode odbicie! To było bardzo interesujące.  A jak wyobrażałaś sobie Wołodkiewicza, którego znakomicie zagrał Jarosław Gajewski?

J.H: Na początku zaczęliśmy prowadzić tę postać, jak wymyślił ją Iwaszkiewicz. Wołodkiewicz miał być siłą diabelską. W pracy nad spektaklem okazało się jednak, że figura jarmarcznego diabła dziś nie do końca działa. Ciekawsze wydało nam się wpuszczenie w tę postać zimnego intelektu. Wołodkiewicz przyjeżdża do Ludynia w poszukiwaniu podniet. Nie interesują go jednak tanie obrazki. On szuka czegoś więcej, szczegółów medycznych, pokracznej fizjologii. Jest bezwzględny wobec Juraja i siostry Małgorzaty, a przerażający właśnie ze względu na swoje zimne opanowanie. Myślę, że profesor Gajewski zresztą świetnie swoim intelektem tę postać wypełnił.

J.S: Spektakl „Matka Joanna…” zrobił na mnie wielkie wrażenie. Chciałabym przy okazji naszego spotkania związanego ze spektaklem zapytać Cię również o Twoje fascynacje literackie. Jakich pisarzy szczególnie cenisz? Czy mogłabyś wymienić swoich ulubionych?

J.H: M. Kundera, W. G. Sebald, L. Tołstoj, G. Flaubert, T. Bernhard. Bardzo kocham książki E. Ferrante. M. Kunderę czytam zawsze na wakacjach. Dramaty czy teksty naukowe czytam zawodowo i czytam je rano. Dla przyjemności czytam wieczorem, zwłaszcza w łóżku. Wieczorem jest inny rodzaj skupienia.

J.S: Dużo czytasz?

J.H: Ja się wychowałam w rodzinie wydawców, czytałam od dziecka i mam bardzo dużą bibliotekę. Mam książki również w toalecie, znajdują się tam tomy  Literatury na świecie i samowar. Więc trochę Czechowa też w tym jest.

J.S: Czy wolisz książki w wersji papierowej czy elektronicznej?

J.H: Papierowej, nie czytam na nośnikach elektronicznych. Ostatnio kupiłam „Witaj smutku” F. Sagan. Dla mnie w książce ważna jest także okładka – w przypadku Sagan – projektował ją Lenica. Jestem estetką i jak mam do wyboru różne wydania tej samej książki, zwracam uwagę na okładkę. Chociaż pamiętam jak czytałam „Wichrowe wzgórza” i wtedy mój narzeczony bardzo się wstydził tej okładki, ponieważ była różowa w jakieś serduszka i kwiatki. A przecież to wielka, wspaniała książka. Dla mnie jedna z ważniejszych.

J.S: A jak czytasz? Zaznaczasz fragmenty, zakreślasz, zaginasz rogi?

J.H: Nie zakreślam, nie zaznaczam, ponieważ mam dobrą pamięć. Mój mąż, w przeciwieństwie do mnie, ma całe tomy notatek i zeszytów. Ale on pisze książki naukowe. To inny rodzaj doświadczenia i percepcji.

J.S: A masz jakieś miejsca, które Cię inspirują jako dramaturżkę i dramatopisarkę?

J.H: Tak. Pływam trzy razy w tygodniu i wtedy myślę o literaturze, wtedy tworzę całe sceny, wtedy wymyślam jak zrobię różne sceny w teatrze. Inspirują mnie też podróże, rozmowy z innymi ludźmi i sztuka.

J.S: W jakich miejscach czytasz?

J.H: Bardzo często czytam w podróży. Podróż mnie inspiruje w czytaniu i pisaniu, ale nie jest tak, że jak lecę do Ameryki Południowej, to czytam G. G. Márqueza. Czytam też dużo w łóżku. Gazetę czytam w wannie, ale tam czytam nawet etykiety na szamponie.

J.S: I na koniec, ostatnie pytanie: jakie jest Twoje ulubione zdanie z książki?

J.H: (śmiech) Z moimi najbliższymi przyjaciółmi mamy dwa zdania, z których się czasami nabijamy: „czym jest czas?” i „głęboka jest studnia przeszłości…”. Te mikro cytaty z Tomasza Manna niech będą moimi ulubionymi.

J.S: Dziękuję za spotkanie i rozmowę.

J.H: Dziękuję.


„Matka Joanna od Aniołów” Teatr Narodowy w Warszawie

reżyseria, scenografia, światło: Wojciech Faruga


kostiumy: Konrad Parol

muzyka: Teoniki Rożynek

dramaturgia: Julia Holewińska

ruch sceniczny: Krystian Łysoń 

aktorzy Teatru Narodowego: Aleksandra Justa, Małgorzata Kożuchowska, Edyta Olszówka, Jarosław Gajewski, Mateusz Kmiecik, Karol Pocheć, Krzysztof Stelmaszyk, Adam Szczyszczaj

gościnnie: Aleksandra Baj, Anna Bieżyńska, Dominika Kachlik, Malwina Laska, Małgorzata Majerska, Elżbieta Nagel, Kamil Studnicki

Premiera 5 września 2020, scena przy Wierzbowej im. Jerzego Grzegorzewskiego


Julia Holewińska –  dramatopisarka, dramaturżka. Autorka sztuk teatralnych (m.in. „Ciała obce”, „Krzywicka/krew”, „Rewolucja balonowa”, „Turyści”, „Kalkstein/Czarne Słońce”) i adaptacji scenicznych. Jej twórczość była wystawiana w wielu teatrach w Polsce i zagranicą oraz  przełożona na dwanaście języków.


Zdjęcia do artykułu: fot. Magda Hueckel/ Archiwum Artystyczne Teatru Narodowego