Jestem romantykiem, jak każdy Polak

Z Maksem Wolskim rozmawia Karolina Rychter.

Karolina Rychter: Co było impulsem do napisania „Nicusia”? Skąd pomysł na książkę?

Maks Wolski: Książka wzięła się z wielu różnych źródeł. Najważniejszym, przynajmniej wyjściowo, była historia rodzinna związana z moim ojcem, o którym napisałem pięć lat temu esej do Nowej Orgii Myśli.  Tam tę historię po raz pierwszy próbowałem sobie samemu opowiedzieć. Potem to dalej we mnie pracowało i się rozbudowywało. Ale nie chciałem po prostu napisać powieści o synowskim poszukiwaniu ojca. Chciałem to spleść z paroma innymi rzeczami, żeby napisać wielowątkowy utwór… Szukałem więc pomysłu na całość, ale jakoś mi nie przychodził do głowy. Aż tu nagle zdarzył się cud i spotkało mnie wielkie szczęście, bo wyrzucono mnie z pracy…

K.R.: Nie wyrzucono, ale nie przedłużono umowy. I chyba nie byłeś długo bez pracy?

M.W.:  No tak, to było skomplikowane, lecz sprowadzało się do tego, że zostałem wyrzucony. Potraktowany jak w piosence „Mniej niż zero” Lady Pank. I przez jakieś dwa miesiące miałem taką perspektywę, że nie wiedziałem, co się ze mną stanie. Jakkolwiek oczywiście nie byłem bezrobotny w tym dosłownym, dramatycznym sensie, że nie miałem przychodów albo pracy, bo wciąż pracowałem, to miałem właśnie taką perspektywę braku perspektyw. A to było dość traumatyczne. Bo stracić pracę w akademii to nie jest tak, że znajdziesz sobie za chwilę coś równie dobrego gdzie indziej. Poza akademią nie ma w zasadzie co robić akademikowi.

K.R.: Tak, dlatego wszyscy tam tak kurczowo się jej trzymają.

M.W.: Bo to jest droga bez odwrotu. I jak cię nagle w wieku 43 lat wyrzucają z takiej właśnie pracy, to po prostu zawala ci się świat. Więc wpadłem w depresję i właściwie chciałem zrobić to, co robi bohater książki, tylko zamiast to zrobić, napisałem o tym książkę. Książkę o podróży donikąd. To był właśnie impuls, o który pytałaś, bo w ten właśnie sposób pojawił się bohater, który w tej tragicznej chwili, gdy świat mu się zawala, a do tego ma jeszcze poczucie, że w ogóle świat obiektywnie się wali, musi podsumować całe swoje życie, bo jest przekonany, że to już jest koniec.

Miałem właśnie takie poczucie końca i schyłku, być może na wyrost, ale nawet jeżeli to było na wyrost, to było to dojmujące przeżycie, pełne lęku i niepewności. I żeby nie zrobić czegoś gorszego, zacząłem pisać o tym wszystkim, jakoś sublimować moje poczucie upadku, rozbicia i bycia nikim. Bo dodajmy, że to wyrzucenie było zupełnie dla mnie niespodziewane, a także niezasłużone, niezrozumiałe… Ja po prostu nie byłem w stanie pojąć, co się stało. Masz cały czas przekonanie, że wszystko robisz dobrze, a nawet z sukcesem rozwijasz jakąś karierę, i nagle to się załamuje, właściwie nie wiesz, dlaczego. Mam rzecz jasna pewne domysły, co było powodem, ale są one do dziś nieprecyzyjne. W takim to poczuciu kompletnej klęski, takiego bycia nikim, bo naraz wszystkie twoje osiągnięcia, wszystkie twoje zdobycze już się nie liczą, jesteś nagle na oucie, zacząłem pisać tę książkę.

Jej początek odbija ten nastrój, wściekłość, upokorzenie, samonienawiść, bo w tym wszystkim jest jeszcze złość na samego siebie, która człowieka ogarnia, zastanawia się, jak mógł dopuścić do czegoś takiego, czy mógł coś lepiej, inaczej. Ma poczucie, że całe jego życie było bez sensu, że starał się na próżno i że w ogóle nie udało mu się swoimi staraniami zabezpieczyć nawet najprostszych rzeczy. To poczucie totalnej klęski i jednocześnie pretensji do siebie, pragnienia samozniszczenia, masz ochotę kłuć się nożem ze złości na siebie. Bo nauczono mnie oczywiście, w domu i w latach dziewięćdziesiątych potem, że człowiek sam jest winny swego losu. Więc zamiast kłuć się nożem dosłownie, to napisałem coś ekwiwalentnego.

K.R.: A czy w książce jest sporo wątków autobiograficznych czy to bardziej kreacja?

M.W.: Właściwe wszystkie historie, nawet ta historia podróży donikąd do pewnego stopnia nie jest wymyślona, mają jakieś tam źródło w rzeczywistych wydarzeniach, które naprawdę miały miejsce. Z drugiej strony nie było też tak, że pisałem to jako autobiografię. Mówiłem o tym wątku autoterapeutycznym, który był ważnym motywem do pisania, ale to nie była jedyna motywacja, bo czuję się jednak na tyle artystą i pisarzem, że od razu była dla mnie istotna kwestia formy. Nie dążyłem wcale do przedstawienia nagiej prawdy czy wywalenia z siebie wszystkich flaków, tylko miało to dla mnie charakter opowieści-fikcji. Pisałem to jako powieść fikcyjną a nie reportaż o sobie, nie dążyłem do absolutnego weryzmu i niektóre rzeczy są już dość odległe od praźródłowego doświadczenia czy zniekształcone lub poprzestawiane w kolejności itd. Ale generalnie wszystko jest prawdą w tym sensie, że postaci i wydarzenia mają swoje pierwowzory. Autor nie miał jednak na celu przedstawienia ich jeden do jednego i pozwolił sobie na pewną dozę autorskiej fantazji. Również w stosunku do samego siebie.

K.R.: Czytając „Nicusia” miałam wrażenie, że główny bohater jest właściwie antybohaterem, przypominały mi się „Notatki z podziemia” Dostojewskiego czy proza Bernharda. Czy te wyrzekania, czy wręcz bluzg bohatera odzwierciedlały twoje samopoczucie czy bardziej była to artystyczna forma, którą przyjąłeś?

M.W.: Pierwsza wersja książki, która była o jakąś 1/4 dłuższa niż obecna, zawierała więcej tego bluzgu i złości, które po prostu się ze mnie wylewały w okolicznościach, które wcześniej opisałem. Ale szybko zacząłem myśleć o tym jako o pewnej formie, jako pewnej całości literackiej. Chociaż pierwsze szkice były pisane jeszcze bez myśli o tej całości, tylko były takim wylewem emocji i to właśnie najlepiej widać na początku powieści. Ale potem jak już pisałem drugą wersję, oraz trzecią, współredagowaną w wydawnictwie, ostateczną, to większość tych surowych emocji, tej wściekłości odpadła. Więc na początku było to bardziej pisane na nodze emocjonalnej a potem na tej formalnej.  Bo ja w ogóle piszę dwa razy. Najpierw piszę ręcznie.

K.R.: Naprawdę piszesz ręcznie? Dziś to wielka rzadkość.

M.W.: Piszę ręcznie, bo przy komputerze bym się nie mógł skupić, tam mnie nieustannie rozprasza wszystko. Muszę wyłączyć komputer i pierwszą wersję pisać ręcznie. Parę miesięcy piszę tę pierwszą wersję ręcznie, zapisuję kilka zeszytów drobnym maczkiem. Potem to przepisuję i to przepisywanie to jest drugie pisanie. I wtedy to już mogę pisać na komputerze, i nie bać się, że coś mnie rozproszy, bo już mam główne źródło koncentracji. To jest technika bardzo dla mnie ważna.

K.R.: Naukowe rzeczy też tak piszesz?

M.W.: Naukowe nie, w pisaniu naukowym masz więcej zasad i te zasady cię kierują oraz trzymają na ścieżce. Ale w przypadku prozy tych zasad nie ma, musisz je sama sobie wymyślić. Co do literatury, gdy zapiszę na komputerze pierwszy akapit, to zaraz zaczynam go poprawiać, cyzelować, grzęznę w tym akapicie, i przestaje mi się to podobać, zarzucam często cały projekt. Komputer daje ci właśnie tą możliwość poprawiania w nieskończoność, a na papierze już jest, nie możesz poprawiać, musisz iść dalej, i to jest zbawienne. Wracając jednak do pytania – przy tym drugim pisaniu masz już większy dystans, nie piszesz w takich emocjach, nie wylewasz już z siebie swojej duszy zbolałej, tylko ta dusza zbolała jest zobiektywizowana w słowach i możesz się z nią chirurgicznie rozprawić – te miejsca najbardziej bolące, rakowate wyrzucić. No i nadać temu wszystkiemu taką formę i estetykę, żeby to, co skrajnie subiektywne i prywatne zobiektywizowało się i stało czymś nie tylko twoim: uwspólnić czy uspołecznić swoje doświadczenie. Na tym polega sztuka, by to nie było zbyt prywatne w ostatecznym rozrachunku.

K.R.: Powiedziałeś, że pisanie było formą autoterapii, ekspresją zbolałej duszy, ale mam wrażenie, że książka porusza bardzo wiele uniwersalnych spraw – mówi o polskości, męskości, polskiej rodzinie, poczuciu schyłkowości. Zaryzykowałabym nawet tezę, że może być odczytana jako rodzaj syndromu, że przedstawia sposób przeżywania pokolenia trzydziesto- i czterdziestolatków, takiego jeszcze przeżywania dwudziestowiecznego polskiego intelektualisty, którego w czasy nastoletnie czy młodość przypadała na  lata dziewięćdziesiąte, które z perspektywy tego, co jest teraz, wydają się czasem iluzji.

M.W.: O tak! Mnie ciągle nawiedza przekonanie, że zupełnie źle wybrałem w swoim życiu karierę, że powinienem był pójść zupełnie inną drogą, w inną stronę, i że to wszystko jakoś mnie doprowadziło donikąd, że gdzieś utknąłem Aczkolwiek z drugiej strony pomyśl o tych ludziach młodszych od nas o dwadzieścia lat, przecież oni w ogóle nie mają żadnych perspektyw, przed nimi już jest tylko czarna dziura. Nie chciałbym mieć teraz dwudziestu lat, bo bym miał po prostu taką neurozę przyszłości.

K.R.: To prawda, ja też nie chciałabym mieć teraz dwudziestu lat. Ale zarazem mam wrażenie, że pewne patologiczne sposoby przeżywania, które nam jeszcze wpojono, teraz odchodzą w przeszłość – że ci młodzi ludzie są bardziej wrażliwi na krzywdę i niesprawiedliwość, układy i przemilczenia, że wbrew pozorom im nie imponują głupie rzeczy, które nam jeszcze imponowały.

M.W.: Tak, myśmy totalnie nie potrafili mówić o tym, co nas opresjonowało, i wszystkie takie naciski i stłamszenia, które przeżywaliśmy, to było w sferze przemilczenia, więcej było tabu, teraz tego jest mniej, w tym sensie to się zmienia może na plus. Ale z drugiej strony czasy są teraz niewesołe.

K.R.: No właśnie w twojej książce świat zmierza ku katastrofie, a właściwie katastrofa już się dzieje…

M.W.: Bo w książce wybiegam parę lat w przyszłość. To jest oczywiście taka katastrofa, która być może dzieje się tylko w głowie bohatera albo którą on sobie wyobraża na podstawie błędnych informacji, ale inspirowała mnie pierwsza faza epidemii, totalny lockdown, gdy na ulicach nie było żywego ducha i wydawało się, że świat jest opustoszały – klimat schyłku, katastrofy.

K.R.: Pojawiają się też pożary, które przecież miały miejsce tego lata.

M.W.: Tak, a pod koniec książki pojawia się świat bez ludzi. Wyobraziłem sobie taką apokaliptyczną, schyłkową sytuację za kilka lat na podstawie tego, co się wydarzyło na początku pandemii. I bardzo mi się ta pandemia przydała, bo właściwie cała ta książka jest o przeżywaniu katastrofy i zmierzaniu do końca.

K.R.: I też sprawia, że książka ma ten uniwersalny wymiar. A skąd imię głównego bohatera?

M.W.: Oczywiście chodzi o nicość, o to, że on się czuje nikim i zmierza do nicości.

K.R.: A jeśli chodzi o formę książki to szukałeś jakichś literackich inspiracji?

M.W.: Trochę forma znalazła się sama, sama narzuciła.  Trochę oczywiście Bernhard w tle mi się przydał, bo skorzystałem z poetyki takiego rozwlekłego trochę, długiego, dygresyjnego gadania; nie ma wielu akapitów ani wyróżnionych dialogów, wszystko się wylewa potokiem. To trochę Bernhard, trochę Walser, ze względu na dygresyjność, a paru innych mistrzów jeszcze bym wymienił. Jest też cała polska literatura w cytatach, parafrazach, kryptocytatach i parodiach, od Bogurodzicy, przez Paska, Mickiewicza, aż po Gombrowicza. Oczywiście autorowi chyba nie wypada zdradzać zbytnio tajników swojej kuchni, bo pachnie to Gombrowiczowskim samo-objaśnianiem, czyli czymś wybitnie nie na miejscu.

K.R.: W tym monologu cały czas pojawiają się frazy skierowane do Polski. Chciałam dopytać o chorobę na polskość, na czym polega ta ambiwalentna relacja do Polski, w której znajduje się bohater?

M.W.: Tak, książka zaczyna się od inwokacji-inwektywy, to wątek Polski jako choroby, Polski jako więzienia, z którego się nie da uciec, nawet jak się ucieknie, to się tam wraca, która jest taką kulą u nogi. I wydaje mi się, że to też akurat jest też dosyć powszechne doświadczenie, chyba wszyscy w Polsce je znamy. Dobrze to człowiek czuje za granicą, ile mu ta polskość odbiera. Odpuszcza mu pewnego rodzaju nerwowość, ale z drugiej strony jesteś traktowana jako Polka i to ci daje minusy od razu. Lepiej się nie przyznawać, że jesteś z Polski, bo od razu będzie ci trudniej i ciężej, będziesz musiała więcej udowadniać i się starać – z tego znani są za granicą Polacy… Myślisz też sobie, że nigdy nie dojdziesz do jakichś pozycji, na które miałabyś szanse, gdybyś się urodziła w lepszym miejscu. To jest takie poczucie, że masz jakiś potencjał, a on się tutaj marnuje, bo Polska ci cały czas podcina skrzydła, ściąga w dół.

K.R.: Tak, podcina skrzydła na różnych poziomach, również na poziomie twojej psychiki.

M.W.: Tak, bo jest się spiętym, zakompleksionym, ma się syndrom wiecznie poniżonego, ta cała polska martyrologia, która jak garb na tobie tkwi i nie da się odciąć. Czasem dopiero w konfrontacji z cudzoziemcami widzimy, jak bardzo jesteśmy Polakami, jak bardzo też nasz habitus, z tymi naszymi mikronawykami, schematami działania, zachowania, odczuwania, jest silny. A z drugiej strony zdajesz sobie sprawę, że jest to zupełnie przygodne, że właśnie tu się urodziłaś, i że jakbyś się urodziła wśród innych ludzi, z innym habitusem, to o ile mogłabyś być fajniejsza, zdrowsza, bardziej pewna siebie, bardziej przekonana o swoich możliwościach, zdolnościach – a tak jesteś stłamszona a priori. Oczywiście gdybyśmy się urodzili np. w Pakistanie, to byłoby jeszcze gorzej. To byłyby inne problemy niż problemy pierwszego świata, o których mówimy, bo jednak porównujemy się z zachodem. Wracając do polskości, to my wszyscy w Polsce wiemy o tym, ale jakoś nie potrafimy się z tego wydobyć. Świadomość nam nie pomaga, ale jeszcze bardziej nas zamyka w tej formie polskiej. Stąd właśnie w książce inwokacja, cytaty i kryptocytaty z polskiej literatury, zwłaszcza romantycznej, bo oczywiście ja jestem romantykiem, jako Polak nie mógłbym być nikim innym. Zresztą pozytywizm w literaturze się nie sprawdza do końca, więc musi być element romantyczny.


Maks Wolski (ur. 1976 w Warszawie) – autor powieści „Nicuś”. Absolwent studiów humanistycznych oraz podyplomowych dziennikarskich (nieukończonych); mimo że już dawno wygasła ich wzajemna miłość, ożeniony wciąż z akademią i w toksycznym z nią związku; wykładowca swojej dziedziny w stanie rezygnacji. Ze względu na galopujący introwertyzm i wrodzoną nieśmiałość unika ukazywania się publicznie i posiadania wizerunku, zamiast tego prowadząc bujne życie towarzyskie na fejsbuku. Pozytywista i romantyk, turpista, miłośnik jogi i nicości, cyklista, działkowicz, apokaliptyk. Nigdy nie stworzył żadnego mema oraz nie prowadzi profilu na instagramie.